Debiut dla każdego artysty jest czymś zarówno cudownym jak i stresującym. Pozwala spełnić swoje ambicje, nierzadko jest łącznikiem między światem a ukrytymi emocjami, ale wzbudza także strach, czy zostanie się zrozumianym, docenionym, zauważonym. Za debiutem kryją się oczekiwania, aby stworzyć coś oryginalnego, autentycznego. Z drugiej strony niedoskonałości uchodzą płazem, gdyż początek drogi jest zazwyczaj pierwszą lekcją ku doskonaleniu się. Czworo absolwentów Akademii Muzycznej w Gdańsku z trębaczem Filipem Żółtowskim na czele debiutuje albumem „Humanity”, który futurystyczną, animowaną grafiką zaprasza w świat pełen kolorów. Wielki plus za kreatywne podejście do szaty graficznej. Mnie od razu zaintrygowało. 


Waltz, please” zdaje się rozpoczynać w sposób dystyngowany, opanowany jak i szlachetny. Niechże Was jednak ten tytuł nie zmyli. Od razu słuchać, że formacja ma na siebie pomysł i przemyca to czego jej skład nauczył się na uczelni, ale opowiedziane własnym językiem. Jazz, który proponują jest z pewnością mieszanką stylistyczną całego quartetu. Da się znaleźć klasyczne rozwiązania („Questions with no answers”), zapożyczenia z hip-hopu („Unhumanization”) jak i odrobinę ludowizny („Dzień i noc”). Prym wiedzie Żółtowski na trąbce i Szymon Zawodny na saksofonie. To oni są filarem i ornamenturą tego albumu. Wojciech Wojda wzbogaca aranże klawiszem, syntezatorem i jakże modnym ostatnimi laty Moogiem. Trzeba powiedzieć, że jego solówki doskonale wypełniają przestrzeń subtelnymi, acz przemyślanymi akordami. Całości dopełnia Mikołaj Stańko dorzucający pikanterię i dobrze usadzone kontrapunkty perkusyjne. Bardzo zdolny chłopak!

Panowie ewidentnie mają na siebie pomysł i idą w kierunku modern jazzu. Nie do końca jednak są zgodni czy bliżej im do melodyjnego czy jednak awangardowo-improwizowanego. Usłyszeć można odniesienia do klasycznych form elektro („Equilibrium”), jak i big-bandowych wizji harmonicznych („Multitasking doesn’t exist”). Podczas gdy w „grzecznej” części jest bardzo przyjemnie, ciekawie i spójnie, tak z kolei w części nader improwizacyjnej zaczyna siać nieco chaosu. Fajnie jest nawiązywać dialog dysonacyjny, ale nie mam pewności czy quartet nie zabrnął krok za daleko, gdzie ciekawość i bomba energetyczna zaczyna przekształcać się w lekkie osuwisko. Nie mniej ukłony za odwagę i wzajemne zaufanie, bo nie jest to przecież wyczyn weteranów, a nowicjuszy. Jestem pełen nadziei, że wszystko będzie ewoluować i krystalizować przestrzeń jako Filip Żółtowski Quartet. Jedyna rzecz, która mi przeszkadza to recytacja w „Meditation”. Merytorycznie inspirująca, ale angielski z polskim akcentem brzmi bardziej jak boot komputerowy, co według mnie psuje koncepcję wynikającą z tytułu utworu. 

Fajnie, że album wzbogacony został o piosenkę „Dzień i noc” z udziałem Natalii Capelik-Mulanga. Przepięknie zaśpiewany klasycznym jazzem song z delikatną folk-energią przełamuje instrumentalny kunszt czterech męskich umysłów subtelna kobiecością. Dla mnie bardzo dobra pozycja, a na Natalię czekam z kontynuacją singla „Jestem tu obca”, którym zrobiła mi apetyt i nadzieję na porządne polskie R&B. Utwór ten kończy opowieść „Humanity”, albumu pełnego przekory jazzowej, pokazujący siłę czworga ambitnych artystów. Warto ich poznać!