Sytuacja pandemiczna odbiła się na branży artystycznej bodaj najbardziej. Muzycy są w tej grupie równie mocno poszkodowani. Krzysztof Lenczowski, znany z Atom String Quartet, postanowił wykorzystać ten czas i zarejestrować materiał na płytę swojego tria. Materiał zawarty na „Lost Journey”, to właściwie opowieść o podróży myśli. A co się za nią kryje dokładnie i jak wygląda działalność tria, opowiedział mi w poniższej rozmowie.

Kiedy właściwie założyłeś trio, bo z tego, co widziałem, to grasz już w takiej formule od kilku lat?

Trio to stosunkowo nowy skład. Na mojej pierwszej płycie „Internal Melody” był kwartet, gdzie oprócz tria wiolonczela, Hammond, perkusja zagrał jeszcze Grzech Piotrowski na saksofonie. Do nagrania albumu „Lost Journey” zaprosiłem muzyków z Krakowa, mojego rodzinnego miasta – organistę Kajtana Galasa i perkusistę Bartka Staromiejskiego. Jestem na co dzień dosyć zajęty z Atom String Quartet, dlatego zaplanowanie koncertów, czy sesji nagraniowych w trio wymaga cierpliwości i niekiedy planowania na wiele miesięcy do przodu. Pomimo, że trio działa już prawie dwa lata, to cały czas jestem z tym projektem na początku drogi.

Wcześniej zamiast Bartka na perkusji grał zdaje się Kamil Siciak?

Kamil zagrał ze mną bardzo udany koncert na Litwie, gdzie graliśmy materiał z płyty „Internal Melody” – tam zastępował Tomka Waldowskiego. Podobało mi się jak zagrał, lubię groove’owych bębniarzy w moich zespołach, dlatego zaproponowałem mu kilka koncertów w trio. Jednak to Bartek Staromiejski był w tym składzie na początku i o nim myślałem, komponując materiał dla zespołu. Tak to już jest w jazzowym środowisku, że niekiedy zastępstwa są nieuniknione z wielu powodów. Bardzo lubię grać zarówno z Kamilem, jak i z Bartkiem, ale tak jak wspominałem – już na etapie wyobrażenia sobie brzmienia zespołu pierwszym wyborem był Bartek.

Mówisz, że w przypadku trio trzeba wszystkie działania planować z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. „Lost Journey” zarejestrowaliście w czerwcu ubiegłego roku. Czemu zatem ten materiał ukazuje się dopiero teraz?

Odpowiem najszczerzej, jak umiem – gdybym mógł, to bym jeszcze bardziej opóźnił wydanie tej płyty, bo świat, w którym obecnie żyjemy, nie daje praktycznie żadnych możliwości promowania tego materiału na koncertach. Oczywiście należy działać, zamykać pewne projekty i robić kolejne, dlatego gdy nadarzyła się okazja, że ta płyta zostanie dodatkiem dla prenumeratorów „Jazz Forum”, to uznałem to za dobry znak i postanowiłem ją w końcu wydać. Nie wiem, czy wiesz, ale rozmawiałem już prawie pół roku temu z Sebastianem Karpielem-Bułecką i on powiedział mi, że czekają z wydaniem nowej płyty Zakopower na moment, kiedy będzie można normalnie koncertować. Myślę, że wiele albumów jest obecnie w „zamrażarce”.

Tylko że 'tematyka’ „Lost Journey” nawiązuje niejako do całej pandemii. Napisałeś te utwory po przeczytaniu „Biegunów” Olgi Tokarczuk.

Tak, ta książka była dla mnie impulsem do działania. To był ten pierwszy lockdown. Miałem wrażenie, że jedyną rzeczą, którą można legalnie robić, będąc muzykiem, to pisać i ewentualnie nagrywać, ale oczywiście jedynie samemu we własnym domu. Kiedy „otworzono lasy”, postanowiłem nagrać ten materiał, ale wtedy nie przypuszczałem, że tyle czasu to wszystko będzie trwało.

Na płycie słychać różne wpływy, nie tylko europejskie. Chciałem Cię zapytać o ‘dublet azjatycki’, czyli „Azję Zachodnią” i „Bonsai Tree”. Kultura Azji miała wpływ na ich brzmienie?

Każdy z tych utworów jest inspirowany czymś innym. Będąc w Japonii i Korei, zorientowałem się, że tam jest miejscami bardziej „zachodnio”, niż w Stanach. Dlatego zdecydowałem się zatytułować utwór, który brzmi najbardziej „zachodnio” na całej płycie „Bonsai Tree”. Chciałem w tym utworze uzyskać ciepłe, drewniane, bluegrassowe brzmienie i klimat – trochę jak z płyt Nory Jones. Z kolei „Azja Zachodnia” wzięła się stąd, że zorientowałem się, że bardzo lubię muzykę, która powstaje na bardzo umownym styku Europy i Azji – w Izraelu (Avishai Cohen), Grecji (Petros Klampanis), czy Armenii (Tigran Hamasyan). Oczywiście wszyscy ci artyści zostali przefiltrowani przez scenę nowojorską i tam zyskali rozgłos, ale nie da się ukryć, że ich rodzima muzyka miała ogromny wpływ na ich twórczość. Gdybym nazwał ten utwór „Europa Wschodnia”, lub „Bliski Wschód”, to w oczywisty sposób miałoby to niepotrzebny kontekst polityczny. Dlatego stanęło na tytule „Azja Zachodnia”.


A czy na „Tango niekoniecznie taneczne” wpływ miał Twój udział w projekcie Cup Of Time, z którym nagrałeś „Modern Tangos”?

Tak, trafiłeś w dziesiątkę! Z zespołem Cup Of Time nagraliśmy już jakiś czas temu płytę z muzyką Zbigniewa Namysłowskiego. Pomysł na ten album był taki, że my w kwartecie: flet, skrzypce, akordeon i wiolonczela nagrywamy utwory Namysłowskiego, a On sam gra w kilku „nie swoich” utworach. I tak przypadł mi ten zaszczyt, że Zbigniew Namysłowski nagrał moje „Tango niekoniecznie nietaneczne” na płycie Cup Of Time! Po kilku latach uznałem, że ten „pastisz” tanga bardzo lubię, dlatego postanowiłem nagrać koleją wersję w trio. Na koncertach Cup Of Time, kiedy gramy materiał z płyty „Modern Tangos” moje „Tango niekoniecznie nietaneczne” zawsze znajduje się w repertuarze.

Oprócz tego, że na płycie grasz na wiolonczeli, sięgnąłeś też po gitarę. Przyznaję, że gdy zobaczyłem wideo w sieci, w którym na niej gracz, byłem mile  zaskoczony. Zwłaszcza, że na płycie brzmi ona dość ciepło i 'południowo’.

Gitarzystą jazzowym jestem dłużej, niż wiolonczelistą. Uczyłem się równolegle gry na obu tych instrumentach, chciałem zostać klasycznym wiolonczelistą i gitarzystą jazzowym jednocześnie. Los jednak chciał inaczej. Obecnie grywam głównie na wiolonczeli. Kiedy sięgnąłem po gitarę pierwszy raz po kilku latach, chciałem sobie zrobić przyjemność. Wybrałem wygodne tempo i tonację, zacząłem układać prosty temat i tak powstał utwór „Dawna znajoma”. Pomimo, że pasuje do reszty materiału jak przysłowiowy „kwiatek do kożucha”, to postanowiłem, za namową kolegów umieścić ten utwór na końcu płyty, jako muzyczny deser.

I słusznie, bo wcale nie odstaje. Co więcej – wydaje mi się częścią jakiejś szerszej opowieści jaką jest właściwie cała ta płyta.

Na pewno nagrywając ten album, zrobiłem krok na przód. Wracając do „Biegunów” – spodobała mi się idea przedstawiona w tej książce, że człowiek będąc w ruchu, ucieka przed złem. Spotkałem się ostatnio z taką interpretacją tej idei, że może to stanowić metaforę artysty i jego twórczości. A zatem nie pozostaje mi nic innego, tylko działać dalej.

Jesteście w stanie zagrać koncert z tym materiałem w najbliższej przyszłości?

Z artystycznego i logistycznego punktu widzenia jesteśmy w stanie zagrać koncert w każdej chwili. Mam nadzieję, że będzie nam dane zaprezentować ten materiał szerszej publiczności na koncertach, ale póki co, jest tylko muzyka zarejestrowana na płycie.