Tim Allhoff to jeden z najważniejszych niemieckich, współczesnych pianistów jazzowo-rozrywkowych. W swoim kraju jest niemalże rozchwytywany pod względem chwalebnych opinii, recenzji i chęci współpracy. Odkąd skończył studia w klasie fortepianu Konserwatorium Richarda Straussa w Monachium i założył Tim Allhoff Trio, jego kariera zaowocowała szybkim sukcesem. Przez lata zgromadził multum nagród, wyróżnień, ogrom sprzedanych płyt i to najważniejsze wydarzenie, które scementowało go w pierwszym rzędzie muzycznego świata. Wygrana prestiżowej nagrody Echo Jazz z 2010 za album „Prelude”. Od tego momentu nastąpił constans dobrodziejstwa.
Wydane pod skrzydłami OKeh Records/Sony Music „Sixteen Pieces for Piano” to projekt w 100% solo.
Poprzedni „Lepus” był zdecydowanie odmienny, bogatszy w instrumentarium, aranżacje, zdecydowanie bardziej jazzowy, a premierę miał zaledwie rok temu. Po tak bogatym wydawnictwie przychodzi chwila wyciszenia. 16 kompozycji, aranżacji, inspiracji zawartych na solowym debiucie to piękno prostoty. Zbędny jest tu pośpiech, wzniosłość i intryga. Głównym przesłaniem jest spokój. Nie ma burz, piorunów i wichur. To płyta dojrzałego mężczyzny, który doskonale zdaje sobie sprawę, że wrażliwość to cnota i umiejętność patrzenia na świat. Dźwięki płyną w kompozycjach bardziej klasycznie i rozrywkowo, niekiedy dając sobie chwilę na jazzowe rozwiązanie w takcie. Bardzo mi się podoba, że gdy patrzę na Tima przedstawionego na okładce i widzę pewnego siebie, doskonale wystylizowanego modela, który spokojnie może zostać bożyszczem nastolatek, to muzycznie jest on dramatycznie inny. Nie mogę wręcz scalić jego wizerunku z tym, co gra mu w środku. Tworzy to fajną historię pomiędzy sztuką a osobowością.
Szukając wspomnianego jazzu, najwięcej go można znaleźć w „Der Fuchs” oraz „Capoliveri”. Nie jest to klasyczny jazz instrumentalny, a jednak te małe fragmenty, gdzie wręcz przychodzi zaskoczenie nagłym przełamaniem harmonii może przywołać melomanów bardziej wyrafinowanych rozwiązań. Jako całość jest to jednak muzyka dla mass. Rozmarzonych, romantycznych, poszukujących miejsca na poukładanie spraw, ale i na własny pozytywny kąt. Absolutnie nie jest to materiał na chandrę i negatywną melancholię. Klimat utrzymany jest w tonacjach durowych, niekiedy tylko zbaczając w blue tone.
Śmiało można stwierdzić, że mimo iż jest to muzyka dla szeroko pojętego słuchacza, to nadal jest to muzyka ekskluzywna. Bardzo wartościowa i stworzona nie na potrzeby zewnętrzne, ale wypływająca z wnętrza artysty. Trochę samolubnie bo w końcu to solo akt, ale jakże prawdziwie i szczerze. Bardzo duży plus za realizację i miks. „Sixteen Pieces for Piano” brzmi w każdym momencie doskonale i wyraźnie. Niekiedy albumy instrumentalne mają różne poziomy natężenia co nierzadko wyprowadza z komfortu odbioru. Tutaj mogę ręczyć, że nic nie wytrąci Was z poczucia, że Tim Allhoff potrafi oczarować, wie jak używać dźwięków aby nie było ich ani za dużo, ani za mało, a co najważniejsze, poznacie go bliżej, gdyż jest tu bezbronny i nad wyraz otwarty, by pokazać co ma środku. Zwłaszcza w majestatycznym „Erheburg”.