Są znakomici artyści. Są wybitni wokaliści. Są doskonali wykonawcy. Ale ponad wszelkimi regułami i możliwościami zachwytu od wielu już lat jest Kurt Elling. Jeśli w muzyce podzielić osobistości na tytanów i herosów to on jest… Bogiem. Nie znam drugiego tak doskonałego wokalisty jazzowego. Perfekcyjny to jedno, ale oryginalność i zachowanie wszystkich walorów przekazu to drugie. Właśnie ukazuje się album „Secrets are the best stories” nagrany wspólnie z pianistą Danilo Perezem. Trzynasty w dyskografi mistrza.
Od pierwszego utworu „The Fanfold Hawk”, które nieco jest intrem do „A certain cotinuum”, aż do „Esperanto” („Epiloge” jest instrumentalny) mam wrażenie, że uczestniczę w tym projekcie jako słuchacz na widowni celebrując technikę wokalną Kurta Ellinga. Jego frazowanie, dbałość o prostotę, doskonale lekkie końcówki, prawdę którą niesie ze sobą głęboka, pełna testosteronu barwa głosu. Mógłbym tak maślić godzinami ale przecież wokalista to jedno, a materiał albumu to drugie. Kurt nie uznaje kompromisów i na pewno nie jest delegatem wytwórni, która chce wypromować kolejny klasyk. To On jest marką, która nie potrzebuje już promocji i ciężko sobie na ten przywilej zapracował.
Danilo Perez, z którym współtworzy nową płytę to równie utalentowany i ceniony pianista jazzowy nagradzany nagrodą Grammy. Obaj zbudowali album, którego tematem przewodnim są problemy dotykające obecnie wszystkie społeczności. Rasizm, emigracja, problemy klimatyczne, niedoskonałości polityczne… wszystko to odcisnęło potężną pieczęć na ich twórczości, zwłaszcza Kurta, którego poprzedni album „Questions” też poświęcony jest tym tematom. Jest on przecież nie tylko zjawiskowym wokalistą ale i poetą, który poprzez swój głos podaje nam wartości dla niego najjaśniejsze.
„Secrets are the best stories” nie są udekorowane koloraturą aranżacji, ani bogactwem instrumentów. Panowie Elling i Perez czczą swoje utwory z ogromnym szacunkiem nie przeginając w żadnym kierunku. Pianino i głos to fundamenty, na których zbudowano solidny zamek, a kontrabas (Clark Sommers) i perkusja (Johnathan Blake oraz Rogerio Boccato) są niczym wieże warowne. Gościnnie na płycie wystąpili: saksofonista Miguel Zenón („Beloved”), gitarzysta Chico Pinheiro („Esperanto”) oraz Román Díaz dodając kolorów instrumentami perkusyjnymi.
Każdy dźwięk, każda fraza są tu jak ptak w lesie. Swobodny i naturalny. To ich miejsce, to ich świat. Zadziwia mnie, że wokal pełni tutaj role instrumentu. Współgra z muzykami, jakby wszyscy byli połączeni ze sobą pełnymi życia przewodami. Harmonie, które wybrzmiewają są intrygujące, ale nie przytłaczające. Najbardziej słychać to w „Song of the Rio Grande”, gdzie klawisz wpół orientalnie, wpół zabawkowo płynie niczym rwący potok, zabierając ze sobą przepięknie zaaranżowane chórki Ellinga, a przesłanie „America, you’ve lost your heart / America, you’ve lost your mind” jest adekwatne do kompozycji. Udzielający się tu muzycy są pochodzenia latynoskiego, tak więc nie mogło zabraknąć jednego utworu po hiszpańsku. Często zdarza się że wokaliści brzmią dobrze tylko w jednym języku, najczęściej ojczystym bądź angielskim. Cóż, tutaj ta reguła się nie sprawdza. „Esperanto” jest ascetyczne, lekkie, dosłowne.
Kompozycje pełne są zakamarków. Aranżacje nasycone niespodziewanymi rozwiązaniami. Linia wokalu zadziwia rozłożystością dźwięków, a chórki harmonizacją. Teksty pełne mądrości nie są szablonowe. Goście są grzecznie niewymuszający atencji, aby słuchacz mógł skupić się na płycie jako całości, a nie na odrębnych jej rozdziałach. Dla mnie jest to płyta totalna. Niewymierna w opisaniu tego, czego w twórczości Kurta Ellinga jest ciągle najwięcej: Duszy.