Sinne Eeg to jedna z najpopularniejszych i być może najbardziej cenionych skandynawskich wokalistek jeśli chodzi o klasyczny jazz. W swoim dorobku ma 6 doskonałych albumów, dzięki którym zyskała ogrom nagród, wyróżnień i nominacji. Dania jest jej pełna i wcale mnie to nie dziwi. W końcu o swoje skarby trzeba dbać. 


Niedawno ukazał się jej siódmy album, który jest kolaboracją ze słynnym Danish Radio Big Band. Jest to Sinne jaką doskonale znamy. Naturalna, klasyczna, wrażliwa, urocza. Ma ona wszak tak piękną barwę głosu, że jak dla mnie mogła by śpiewać skład galaretki truskawkowej, a ja puszczałbym to bez końca. Zamszowy, niezbyt ostry, charakterny i romantyczny. Oryginalny. Bardzo podoba mi się jej frazowanie, scatowanie, jej subtelne wokalizy jak i mocne uderzenia kiedy przychodzi na to wskazana ekspresja. Trzeba też wspomnieć o bogatym vibrato, którego jest sporo, ale które nie zadusza kompozycji. Współpracujący z nią The Danish Radio Big Band założony został w 1964 roku. Od tamtego czasu grywał z wieloma światowymi sławami (wśród nich m.in. Miles Davis, Chris Porter, Joe Handrikson). W zespole przewinęło się wielu muzyków, dyrygentów i współdziałaczy. Dziś głównym prowadzącym jest młody Miko Hazama. Na swoim koncie mają kilkanaście płyt, setki koncertów i występów w mediach (także jako załoga wykonawcza w duńskim X-faktor).

Album ten jest największą produkcją w dyskografii Eeg.

Wśród tak gęstych pląsów dźwięków czuje się ona doskonale. Moją ulubioną płytą jeśli chodzi o jazz jest wcześniejsza kolaboracja Sinne wraz z kontrabasista Thomasem Fonnesbækiem, z którym to nagrała przegenialny album w 2015 roku. Tym bardziej cieszy mnie totalnie przeciwny biegun aranżacyjny, w którym równie pięknie się wszystko układa. Tytułowy utwór otwierający te 11 kompozycji jest od razu najmocniejszą pozycją. Pełen energii, synkop, zwrotów i wokalnych majstersztyków. Sekcja dęta dmie jakby za chwilę mial odjechać pociąg, który niezwłocznie ma dotrzeć do słuchaczy. Pcha więc do przodu i przeciska się przez tłum. Od razu materiał nabiera tempa sukcesu. Znajdują się tu trzy kompozycje z poprzednich płyt Sinne. „Talking to myself” oraz „My favorite things” nie odbiegają kosmicznie od oryginałów, ale wzbogacone o jakże większą ilość instrumentów brzmią zaskakująco świeżo.


Znajduje się tu jedna wyróżniająca się piosenka po duńsku. Język ten nasycony jest magią północy. Zawiły, trochę niemelodyjny, ale dzięki współpracy Bandu z artystką jednocześnie najbardziej wciągający. „Hvorfor er lykken så lunefuldna” to na pewno najtrudniejsza pozycja na tym albumie. Doskonałe są tutaj kompozycje środka, nie będące zbyt balladowe, ale też nie za bardzo spieszne. Takie są właśnie „Taking to myself”, „Come to love”, „Like a song” oraz portugalska, lekka „Samba em comum”. Romantykom z nostalgicznym nastawieniem do muzyki przygotowano „Detour ahead” (też znane z dyskografii Eeg) oraz „These ordinary things”. Nade wszystko, większość słuchaczy powinna zaspokoić ostatnia kompozycja na „We’ve just biegun”. Ten najbardziej rozrywkowy, wręcz radiowy song „To a new Day” to pełen optymizmu, świetlisty i niezwykle przystępny w melodię hit. Materiał na tej płycie jest doskonały. Zawiera wszystko to, co lubię i czego oczekuję. Dobrze przemyślany, starannie dobrany, profesjonalnie wykonany i zawierający tę najważniejsza cechę, autentyczność. Nie jest to produkcja nastawiona na komercję. To album pełen życia i powietrza. Na uwagę zasługuje ekipa realizacyjna. Producentem jest André Fischer (współpracujący a takimi gigantami jak Nina Simone czy Natalie Cole), a całość zmiksowana została w legendarnym Capitol Studio w Los Angeles przez Ala Schmitta (który pracował z Frankiem Sinatrą, Milesem Davisem czy Rayem Charlesem). 

Jestem przekonany, że największym podparciem tego sukcesu będą koncerty. Póki co triumf trwa w Stanach Zjednoczonych, gdzie zbierają same głośne owacje i sale wypełnione po brzegi. Marzy mi się, że pewnego dnia przeczytam o ich przyjeździe do Polski. Wszak Pani Eeg u nas jeszcze było, a jazz taki jak ten ma się tutaj całkiem dobrze.

Ocena płyty: