Paulina Przybysz od początku grała muzykę mogącą dotrzeć do młodszych odbiorców otwartych na muzyczne fuzje. „Odwilż” przynosi materiał trudny do zakwalifikowania, bo jest to i r&b, i soul, i elektronika. Jest to odjazd na jazzowe instrumenty bliski zarówno dokonaniom chłodnej Ścianki, jak i społecznemu hip-hopowi Erykah Badu. Jest w tym coś z klimatu post rocka, ale przetworzonego przez myślenie współczesnych klasyków. Można tego słuchać z wypiekami, ale też zwijać się od nudnych dźwięków. Płyta, na której przeszłość styka się z teraźniejszością, ale nie wychodzi w przyszłość. Żeby wyłapać wszystkie muzyczne smaczki trzeba posłuchać przynajmniej kilka razy.
Całość jawi się jako zbiór precyzyjnych, nieskrępowanych stylem studiów brzmieniowych. Dla fanów soulu – za mało wytrawne, dla zwolenników wersji hip-hopowych – zbyt ambitne. Muzycy grają pozornie gładko, by nie powiedzieć tradycyjnie, ale co moment otrzymujemy sygnały twórczego niepokoju. Najbardziej zachowawczo prezentuje się sama Paulina, u której tylko od czasu do czasu da się wyczuć freestajlową nutę korzeni z duetu Sistars.
Dobrze by było, gdyby płyta zaistniała poza brzegami internetu, bo przecież najnowsze wydawnictwo Pauliny Przybysz jest z pewnością warte zainteresowania. Podziwu dla werbalnej ekwilibrystyki artystki nie sposób zatrzymać. Gdy się już rozkręci, zachwyca inwencją: od formalnych eksperymentów w „Młodości”, poprzez dojrzałą publicystykę społeczną w „XX”, aż po wyszukany „Minimalizm”.
„Odwilż” to album bardzo zróżnicowany, a jednak niezwykle spójny w przekazie. Charakteryzuje go bardzo realistyczne podejście do świata. Gdy będące ciągle w trasie siostry Przybysz karmią się wzajemnie społeczno-feministycznymi opowiadaniami, Paulina przoduje w tego typu nawijkach, toteż zrymowała kilka historyjek, nadała im soulową oprawę muzyczną i zaśpiewała. Zagaduje, rapuje i podśpiewuje jak czarny taksówkarz z Harlemu, dobrze znający życie z tylnej kanapy limuzyny. Wokal znalazł mocne wsparcie w soczystym hip-hopowym jazzie, granym przez doborową kompanię.
Artystce nietrudno było zwołać plejadę gwiazd (EABS, Adam Kabaciński, Bitamina, Max Psuja, Ryfa Ri, Vito) by w hip-hopowych rytmach, czasem w soulowych balladach, zaprezentować zgrabnie skrojone aranże, wyeksponować dolny rejestr strun i dać pograć lub pośpiewać gościom, z których najlepsze wrażenie pozostawił Dawid Podsiadło w singlowym „Dobrze”. Produkcja zrobiona według najlepszych własnych recept, za co już należy się pół gwiazdki więcej, niż rzeszom plagiatów.