Rahsaan Patterson wydaje albumy kiedy czuje, że już na to czas. Nie śpieszy się, nie ściga na ilość. Jest to decyzja przemyślana i wynikająca z potrzebny wnętrza a nie otoczenia. Nie przypadkowo jego muzyczny charakter stoi obok Lalah Hathaway, Rachelle Ferrell czy Sade. Każda z tych postaci jest jak słońce ładujące baterie. „Heroes and Gods” to siódmy album po 8 latach przerwy, kiedy to wydany został genialny i magnetyzujący „Bluphoria” (zdecydowanie jeden z najważniejszych współczesnych albumów soul/r’n’b jakie powstały w ciągu ostatniej dekady). 

45-letni piosenkarz, aranżer, producent, twórca piosenek, jednym słowem artysta, jest niepokorny, trochę nieposłuszny, ale zarazem bardzo inspirujący pośród innych gwiazd muzycznego showbiznesu. Zaczynał jako dzieciak w telewizyjnym show podbijającym Amerykę. Dziś jest pełnowymiarowym, unikalnym diamentem, co potwierdza najnowszy longplay. Co tu dużo mówić, wystarczy posłuchać pierwszego singla „Sent from heaven”.


Minęło 8 lat, a On ciągle ma tę energię, błysk w głosie i niesamowite techniczne podparcie. Facet jest doskonały. Materiał na płycie jest radosny, słoneczny i łatwo wpadający w ucho. Od pierwszego „Catch me when I fall” aż do ostatniego, tytułowego „Heroes and Gods” słychać głęboki soul, bogate r’n’b wplecione w melodyjne frazy wokalne. Wpada tu także odrobina klubowego beatu w „Silly love fool” jak i w „9 soldier”. Idealne na letnie imprezy w ogrodzie. Niech sąsiedzi wiedzą, że muzyka do tańca też może być ambitna.

Rahsaan wiele razy zaznaczał jaką czcią i miłością darzy Luthera Vandrossa. Jakże mocno słychać to w jego utworach. Pokusił się zatem o cover „Don’t you know” z repertuaru wielkiego mistrza. Czuć, że to piosenka Vandrossa, ale doprawiona smaczkiem Pattersona. Takie covery to my lubimy i szanujemy. Ciekawa rockowa progresja w utworze „Wide awake” została złagodzona delikatnym falsetem i tak jak zwykle bogactwem chórków Pattersona. Właśnie te chórki są dla mnie wyznacznikiem Jego sukcesu. Ma on niezwykłe zdolności do harmonizowania i bawienia się formułą melodii. Kto wie, może zaraziła go tym Rachelle Ferrell, z którą się przyjaźni, a która majstrowała w aranżacji chórków do „Break it down”. Szkoda, że nie pozostawiła swoich ścieżek wokalnych. Na to pewnie przyjdzie czas. Po co robić chórki skoro można kiedyś zaskoczyć spektakularnym duetem. Czekamy.

Jeśli znajdą się maruderzy chcący wśród tych radosnych pozycji zanurzyć się w balladzie, to też będą ukontentowani. Są co prawda tylko dwie, ale jakie! „Oxford blues” to klasyczna ballada lat 90. w najlepszym wydaniu, której nie powstydziłby się sam Babyface (a może powinien zazdrościć?). Buja, rozwesela i nie usypia. Tuz za nią jest trochę cięższa, bardziej „nocna” „Sweet Memories”. Obydwie wpasowują się w całość jak kokos do piña colady. Tak naprawdę każdy utwór na tym longplayu gra główną rolę. Kawałek po kawałku buduje się z nich solidna postać Rahsaana Pattersona, pełnego pomysłów i osobliwych realizacji ukazujących odrębny charakter artysty. „I try” najbardziej przypomina mi poprzednie wydania, scalając jednocześnie to co było z tym co jest. Nie trzeba chyba przypominać, że fundamentem twórczym wszystkich utworów jest Patterson. Kolaboracji przy tym sporo, ale trzonem i tak jest On.

Jeśli szukacie muzyki na lato, jeżeli nie satysfakcjonują Was przypadkowe piosenki, to ten album na pewno Wam się spodoba. Nie ma drugiego takiego jak On, a rzadko dziś znajduje się tak dobre płyty jak ta. Jeśli ktoś wątpił, że po tylu latach przerwy trudno wrócić do łask słuchaczy, to niech się teraz zawstydzi, bo Rahsaan może spać spokojnie. On nie musi niczego udowadniać, ani bić się o miejsce w kolejce. To On rozdaje karty. 

Ocena płyty: