Dionne Warwick ma w swoim dorobku tyle albumów, hitów, koncertów, że nawet nie będę starał się tego wszystkiego usystematyzować, aby ją przedstawić. Zajęło by mi to pewnie z miesiąc (zakładając, że pracowałbym bez snu, jedzenia i wymieniania płyty w odtwarzaczu). Można śmiało powiedzieć że zna ją cały świat, dosłownie cały. Nie ma bowiem chyba kraju, którego nie odwiedziła ze swoimi piosenkami.
Osobiście podziwiam jej klasę, autentyczność i bycie sobą, co kultywuje przez całą swoją karierę. Przy okazji robi to mainstreamowo i diabelnie radiowo. Nawet album z piosenkami Cole Portera zyskał wielką przychylność publiczności, a wcale nie był taki prosty. Irytujące natomiast było wydawanie co rusz kolejnych the best, collections, greatest hits, które tak naprawdę niczym od siebie się nie różniły. Wyjątkiem było „Dionne sings Dionne”. Miało świeże spojrzenie na dotychczasowy dorobek. Później to już tylko odgrzewane kotlety z wykonawcami młodego pokolenia, co by nie było, że nie wychodzi się na przeciw nowym czasom.
„She’s back” ucieszył mnie najbardziej nowymi kompozycjami. Nareszcie!!! Przecież my fani dobrze znamy jej piosenki i nie trzeba nam o nich przypominać nagrywając je znów i znów od nowa. Moja radość nie była jednak długa, bo oto znów na płycie znajdujemy sporo standardów sprzed lat w wersjach jakże podobnych i praktycznie nieciekawych. Jest plastikowo, niekiedy trochę nudno i bez pomysłu. Nie będziemy jednak popadać w marazm, bo jest tu kilka naprawdę pięknych i wartych uwagi pozycji, jak choćby „Tears ago” (autorstwa Rahsaana Pattersona), „If I want to” (przypominający Dionne z lat 70, gdzie melodyjne piosenki zaaranżowane filmowym pianem i smyczkami cieszyły najbardziej), „What the world needs now” (niby znane już także w wersji Dionne, ale zaśpiewane z takim uczuciem i szczerością, że po prostu rozbraja od środka), „We need to go back” (dla wszystkich miłośników klasycznego gospel) jak i „Two ships” (autorstwa samej Dionne).
Znowu sporo duetów.
Zamiłowanie do męskich kolaboracji sprawdza się tutaj znakomicie. 79 letnia artystka nie jest w stanie zaskoczyć nas mocną frazą, czy szaleńczą wokalizą dlatego pozwala spełnić się wokalnie swoim gościom. Kenny Lattimore skorzystał z tej okazji i pokazał w utworze „What color is love” swoje romantyczne oblicze, zaś Brian McKnight w „Forever in my heart” nie zawiódł zadziwiając trudnymi harmoniami. Na albumie usłyszymy też trochę hip hopu. Utwór „Deja vu” z Kevonem Edmondsem brzmi nowocześnie, ale jak dla mnie to juz przerost formy nad treścią. Wolę ten utwór z 1979 roku, gdzie zdecydowanie ma większą głębię i bardziej wyróżniający się charakter.
Może się czepiam, ale te sztuczne beaty i loopy kompletnie nie pasują mi do starszej Pani, która za uszami ma piękne instrumentalne aranżacje ze skrzypcami, harfą, mięsistym basem i sekcja dętą.
„She’s back” jest przełomem, bo nie jest to kolejna próba przypomnienia o sobie wrzucając publiczność do worka z napisem „nowe ale stare”. Fajnie, że Dionne wokalnie nie stara się dorównać młodym, a mogłaby przecież oddać się w ręce producentów, którzy podrasują i zliftingują tu i tam…
Bardzo cenią ją za pokorę i szacunek do własnego głosu. Pięknego głosu. Jednakże do produkcji jako całego albumu mam juz trochę zastrzeżeń. Niby jest to fason pięknej klasycznej sukni, ale dobrany materiał, z którego jest wykonana jest dla mnie za bardzo sztuczny. Tu dochodzimy do drugiego rozdziału. Wydawnictwo jest dwupłytowe. Czar jeszcze bardziej prysł. Znowu coś co już było, czym zachwycić się drugi raz będzie trudno.
Wspomniana kompilacja przebojów „Dionne sings Dionne” z 1998 roku w wersji zremasterowanej została dołączona jako bonus CD. Czy słuchacze odczują, że to wersje bardziej oszlifowane? Czy potrzebujemy kolejnej porcji archiwalnych nagrań? Praktycznie wszystko jest takie samo… może trochę klarowniejsze w odbiorze, ale nadal to ta sama płyta.
„She’s back” jest warta zachodu, ale niestety dość szybko zachodzi za horyzontem blasku, zostając w cieniu dawnej Dionne. Szkoda, bo uważam, że stać ją na jeszcze jedną płytę na miarę „Friends” albo „Soulful”.