29 marca miał swoją premierą najnowszy album nagrany z kwartetem w składzie Adam Bałdych – skrzypce, Krzysztof Dys – fortepian, Michał Barański – kontrabas, Dawid Fortuna – perkusja dla niemieckiej oficyny ACT Music. Na albumie znalazły się obok kompozycji Bałdycha utwory sakralne, od średniowiecznej Hildegardy z Bingen, przez Thomasa Tallisa do współczesnej awangardzistki Sofii Gubaiduliny.
W związku z premierą płyty mieliśmy okazję porozmawiać z Adamem. Zachęcamy do lektury wywiadu.
Jak udało Ci się namówić wytwórnię na zmianę składu i to wyłącznie na polskich muzyków?
Z zarządem ACT Music spotkałem się w Berlinie i długo rozmawialiśmy na temat mojej przyszłości i interesujących mnie obecnie projektów. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że jestem w takim miejscu swojej muzycznej kariery, że warto pokazać skład, z którym pracuję na swoim własnym podwórku. Oczywiście z punktu widzenia ACT Music nie jest łatwiej sprzedać płytę w całości pochodzącą z Polski, bo nasza rodzima muzyka nie jest bardzo znana za granicą. Wierzyliśmy jednak, że wartość artystyczna będzie na tyle duża, że jest to dobry pomysł. Cieszę się, że ACT zaufał mi, szczególnie, że za tą decyzją poszły inne, jak choćby ta, że album będę produkował sam. To wiąże się z dużą odpowiedzialnością, ale byłem na nią gotowy.
Oprócz Polski i Europy, w jakich najdalszych zakątkach świata można kupić Twoją nową płytę?
Widziałem swoje płyty w Japonii, są w USA i Kanadzie, można je zdobyć w całej Europie, ponoć widziane były w Chinach, Korei Południowej i Australii. Myślę, że zasięg jest naprawdę spory.
Gdzie leży granica między sacrum a profanum?
Staram się myśleć o tym jak o jedności. Sfera sacrum może wyrażać się w profanum. Moje życie duchowe i ludzkie są ze sobą splecione. Tak samo patrzę na sztukę. Poszukuję zarówno głębi duchowej, która miałaby odzwierciedlenie w muzyce, jak również spełnienia ludzkich poszukiwań – nowych form wyrazu, artystycznych przestrzeni. Myślę, że człowiek odseparowuje te dwie sfery, a przecież jesteśmy jednością ciała i ducha.
Interpretując kompozycje m.in. mistyczki Hildegardy z Bingen lub „Miserere” Gregorio Allegriego nie bałeś się zarzutu… profanacji?
Moje życie od samego początku edukacji muzycznej ocierało się o zarzut profanacji. Stąd wyleciałem ze szkoły muzycznej z hukiem niepoprawnego politycznie ucznia. To dało mi tylko wiatr w skrzydła, aby poszukiwać własnej drogi. Gdy odkryłem swoje brzmienie, zrozumiałem, że mogę sięgać po różne dzieła muzyczne, które interpretując wprowadzę w swój osobisty muzyczny świat. Trochę jakbym wchodził w artystyczny dialog z dziełem nadając mu nowego wymiaru. Staram się to robić z dużym szacunkiem dla kompozytorów, ale też odwagą. Nie można odkryć nic nowego nie naruszając starych zasad.
Od debiutanckiego albumu „Damage Control” minęło 10 lat, czy „Sacrum Profanum” stanowi podsumowanie Twojej dotychczasowej twórczości?
Myślę, że każdy album nagrany przez ostatnie lata jest podsumowaniem pewnego etapu, odcinka drogi. „Sacrum Profanum” zdecydowanie jest najbardziej aktualny i jestem z tego albumu bardzo dumny. Mam w zespole wybitnych artystów i udało nam się stworzyć bardzo spójne brzmienie naszej muzyki. Boję się pomyśleć co będzie dalej :)
Jak to jest, że każda Twoja płyta to majstersztyk, co potwierdzają recenzenci i słuchacze. Jaka jest Twoja recepta na dobry album?
Być autentycznym. Nie kreuję kogoś kim nie jestem, ale staram się dotrzeć przez muzykę do prawdy o sobie i wydobyć ją dźwiękami. Tylko to jest dla mnie ważne. Dzięki temu mogę opowiedzieć o uczuciach, które w danym momencie są niezwykle intensywne. To chyba nadaje mojej muzyce silnego przekazu.
Każda płyta i każdy utwór niesie ze sobą pewną opowieść. Jak to jest w przypadku nowego projektu?
Nowy projekt zakładał narrację, która swój punkt wyjścia ma w dziełach historycznych. Wierzę, że ich przesłanie nie traci na autentyczności. Mimo, że świat bardzo szybko się zmienia, człowiek poszukuje odpowiedzi na te same pytania, a jego natura jest niezmienna. Dlatego chciałem w ramach eksperymentu spróbować wpisać dzieła innych kompozytorów we współczesny kontekst. Wciąż dużą rolę pełni improwizacja, która pozwala mi wypowiedzieć się w osobisty sposób, zbudować opowieść o tym kim jestem teraz.
Po wydaniu każdej z płyt jesteś w ciągłej trasie. Zmęczenie raczej Ci nie doskwiera biorąc pod uwagę, że w zasadzie nowe płyty właśnie wtedy powstają. Skąd bierzesz energię?
Za czasów „Damage Control” moje życie było jedną wielką imprezą. Na szczęście nie poszedłem tą drogą dalej, bo nie byłoby płyt takich jak Sacrum Profanum. Dziś biorę siłę ze zdrowego życia, poszukuję więcej spokoju każdego dnia i wyciszenia. Wiara, której wyraz daję w swojej sztuce, daje mi harmonię. Mam cudowną żonę, która wspiera mnie każdego dnia i rzeszę fanów, którzy dają mi siłę! No i managerkę, która dba o to żebym doleciał na koncert i z niego wrócił, nie zapominając o wszystkich ważnych sprawach. Mój sukces jest sukcesem wielu osób wokół mnie, którym jestem wdzięczny.
Czujesz się spełniony jako muzyk?
Spełniam się każdego dnia na nowo i wciąż szukam spełnienia. To nie jest coś, co staje się raz w życiu. Jak mawiał Hesse – życie nie jest kręcącym się kołem, ale spiralą, która zataczając kręgi niesie nas ku górze.