Drugi dzień festiwalu otwierał występ Chamber Trio. Austriacki gitarzysta Wolfgang Muthspiel wspierany przez szwajcarskiego pianistę Collina Vallona i trębacza Matthieu Michela byli zapowiedzią rytmicznej siły serwowanej w kameralnym i klarownym wydaniu. Zobaczmy zatem co przywieźli ze sobą alpejscy górale.
Koncert rozpoczęła solowa improwizacja Wolfganga Muthspiela. Było nastrojowo, momentami wręcz lirycznie. Z jednej strony można było zanurzyć się wpięknie wybrzmiewającym pogłosie gitary. Z drugiej ledwo wyczuwalny rytm kazał mieć się na baczności. Jakby spokojny górski strumień miał nagle zmienić się w rwącą rzekę. Niestety załamanie pogody nie miało miejsca. Te kilka minut pozwoliło jednak przekonać się o niebywałej synergii muzyka z instrumentem.
Na scenie pojawili się pozostali członkowie trio, wykonując kompozycję Descendants pochodzącą z albumu Where The River Goes. Wsparcie trąbki i fortepianu otworzyło wrota do świata wykreowanego przez Muthspiela. Masywny dźwięk połączonych instrumentów nie stracił jednak transparentności w dalszym ciągu uwodząc skrywaną tajemnicą. Porozumienie pomiędzy muzykami tworzyło przyjemną harmonię, znajdującą się jednak wciąż po bezpiecznej stronie barykady. Muzycy podążali dobrze utartą ścieżką i żaden z nich nie zdecydował się na figiel. Próżno było szukać tu obiecanej gotowości do zabawy.
Dedykacja dla Django Batesa, rozpoczęta przez fortepian, sprawiła że występ jeszcze mocniej wytracił tempo. Melancholijny nastrój szczelnie wypełnił salę. Do Vallona dołączył Michel. Chwilę później Muthspiel. Kompozycja jednak nie nabrała wigoru. Było jednak coś wzruszającego w podawanej przez trio prostocie. To wyraźnie emocje serwowane w kameralnym i szczerym przekazie. Szczególnie w partiach fortepianu, które momentami potrafiły złapać za serce. Oniryczny nastrój utrzymał się do końca występu. Burza nie nadeszła, a alpejski strumień nie zamienił się w rwący potok. Szkoda. Oceniając jednak reakcję publiczności, stwierdzić można, że głodna była tego typu wrażeń.
Autor: Bartek Borucki