Ostatni studyjny album wydała w 2007 roku. „Sunshine”, „Rise”, „Dreams”, „If you ever”, „When a woman”… przez te 11 lat kiedy jej nie było śpiewaliśmy sobie pod nosem jej największe hity, mając nadzieję że pewnego zwykłego dnia Gabrielle powróci i zrobi zamieszanie, tak jak wtedy. Co prawda po drodze była też kompilacja z kilkoma premierowymi piosenkami, ale wiadomo że to nie to samo co pełen long play.
Wreszcie ukazało się “Under my skin”. Cóż to pod jej skórą tyle czasu siedziało? Można dyskutować nad stylem muzycznym, nad repertuarem, nad wykonaniem, ale jedno pozostaje niezmienne. Barwa głosu Gabrielle ma niezniszczalną pozycję w show-biznesie. Potrafię na palcach dwóch rąk wyliczyć najbardziej charakterne, oryginalne i niepowtarzalne głosy. Gabrielle ma tam swoje stałe miejsce. Nowa płyta jest bogata produkcyjnie. Postarano się, aby brzmiała współcześnie, ale jednocześnie nie zatraciła tego co od lat charakteryzuje artystkę. Duszę. Kompozycje są tak skonstruowane, by wyciągnąć jak najwięcej głębi i melancholii zachowując jednocześnie energię i melodyjność. Materiał dostosowany jest dla nowego pokolenia, które przez 11 lat zdołało już ukształtować swoje gusta. Pop pokroju Jessie Ware, Eda Sheerana czy Adele jest przecież pochodną tego co tworzyła między innymi Gabrielle. Singlowe „Show me” oraz „Shine” to kwintesencja tego co znajdziecie na tym albumie. Głębokie ballady, które już po chwili zapadają w pamięć i pomimo lekkości tekstowej mają w sobie coś drapieżnego. Do tego dorzuciłbym jeszcze „Every step”.
W ogóle fajne jest to, że pomimo spójności wokalno-muzycznej ten album jest zaskakująco ciekawy.
Wokalnie jest tu bezpiecznie. Wirtuozerię wokalistka zostawia innym. Ona wzbudza i tak te same kolory, którymi śpiewała przez wcześniejsze lata. Myślę, że to bardzo dobrze bo czasami artyści starają się przekombinować, aby tylko dotrzeć do młodszej publiczności.. Gabrielle ma o tyle łatwiej, że jej fani czekali na te płytę cały ten czas. Album jest zarówno dla nowych jak i tych wiernych słuchaczy. „Under my skin”, „Thank you” czy „Young and crazy” to krewniacy hitów artystki z lat 90. Akustyczne, gitarowe aranżacje pełne harmonijnych chórków i melodyjnych fraz. Teksty są nadziewane miłością, jej poszukiwaniem i wiarą w samego siebie. Zwróciłbym uwagę także na „Signs” oraz „Won’t back down”. Obydwa brzmią jak najlepiej dopasowana część układanki.
Barwa wokalu Gabrielle jest stworzona właśnie do takich kompozycji.
Na albumie “Under my skin” nikt nie wyrwał drzewa z korzeniami. Ono tu stało przez 11 lat i właśnie wypuściło piękne owoce. Taka jest ta płyta. Solidna porcja brytyjskiego popu od artystki, która stała się inspiracją, a dziś wraca i mówi „sprawdzam” wyciągając 4 asy.