Przyznaliśmy subiektywne wyróżnienia dla najlepszych płyt soulowych 2016 roku.
Wybraliśmy 50. najciekawszych albumów zagranicznych i krajowych wykonawców soulowych. Zwracaliśmy uwagę na jakość produkcji i brzmienia, poziom wykonania, a równocześnie na oryginalność formy. Wskazaliśmy płyty wykonawców masowych, jak również grających z przeznaczeniem dla smakoszy specyfiki.
Rok 2016 potwierdził ogólnie znaną prawdę, że, aby sprzedać album w naprawdę imponującym nakładzie, trzeba nazywać się Beyoncé.
Tendencje w muzyce soulowej były dwie. Z jednej strony oszczędne i subtelne, „żywe” granie pełne cytatów z przeszłości, z drugiej – budowana na hiphopowym szkielecie żonglerka nowymi brzmieniami, jakiej w soulu dotąd nie było. Obie inspirowały się wzajemnie i żyły w znakomitej symbiozie.
50.
Usher „Hard II Love”
Album „Hard II Love” nie przynosi muzyki specjalnie odkrywczej, ale i też takiej przynosić nie musi. Ot po prostu, jest to zbiór piętnastu nie wybijających się kompozycji, których przesłuchanie nie wymaga od słuchacza specjalnego zaangażowania, ale też nie razi banalnością. Obfitujący w mnóstwo ładnych, delikatnych melodii, wprawia słuchacza w całkiem przyjemny, nieco senny nastrój. Można potraktować tę płytę jako wydarzenie muzyczne, ale nie jest na tyle dobra, by wynieść ją na ołtarz R&B. Myślę, że Ushera stać jednak na więcej.
49.
Craig David „Following My Intuition”
W muzyce Craiga wciąż więcej z debiutującego w 2000 roku chłopca, niż z wyrafinowanej gwiazdy. A stał się nią, bo po prostu był wierny swojej muzyce. Można odnieść wrażenie, że na ścianach studia, w którym nagrywa, wciąż wiszą plakaty Mariah Carey, Destiny’s Child i Dru Hill. Nie zmieniło się również to, że Craiga nadal uważa się za sztandarowego artystę, który jest w stanie sprostać zalewowi amerykańskiego R&B.
48.
Mag Balay „No borders”
Mag Balay dowodzi, że można zostać klasykiem bez potrzeby hasania po parku jurajskim. Brzmienie, styl i wizerunek artystki mogą już być punktem odniesienia. Zawsze miała uszy otwarte na wszystko, co dzieje się wokoło. To sprawiło, że Mag Balay potrafi łączyć w niepodzielny stop jazz z hip hopem, art-pop z domową elektroniką i wpływami etnicznymi. Płyta „No borders” urzeka aurą bezpretensjonalności i intymnego autentyzmu.
47.
Lapsley „Long Way Home”
Nie jest to zła płyta, ale chyba trochę zbyt monotonna i senna. Z drugiej strony, w przyjaznych radiu bezpretensjonalnych, uduchowionych songach wyśpiewanych ciepłym głosem, Låpsley zdumiewa bogactwem pomysłów i paletą brzmieniowych barw. Słuchacza zabiera w podróż, podczas której w parze idą ze sobą nowoczesne rozwiązania i nauka „tatkującego” jej artystycznie Jamesa Blake’a. Muzyka Låpsley to oparty na elektronice synth-pop. Oczywiście, taki najlepszej maści, bo nie tylko przyjemny w słuchaniu, ale również dobry do zadumania.
46.
Musiq Soulchild „Life On Earth”
“Life on Earth” jest ósmym albumem studyjnym w dorobku pochodzącego z Filadelfii Taaliba Johnsona, który ukrywa się pod pseudonimem Musiq Soulchild. Na albumie znalazło się wszystko to do czego artysta od lat nas przyzwyczaja… Obowiązkowa pozycja.
45.
Hollie Stephenson „Hollie Stephenson”
To bardzo ładne ze strony Hollie Stephenson, że pragnie ocalić od zapomnienia spuściznę artystyczną Amy Winehouse i nagrywa album wyraźnie inspirowany jej twórczością. Należy się spodziewać, że płytę kupi dużo osób i praca ta nie pójdzie na marne. Można oczywiście zadać pytanie, czy postamywinehoesowskie granie ma jeszcze sens? Aby zaraz zadać następne: A czy są lepsze propozycje?
44.
Drake „Views”
Po 3 latach od ostatniej płyty studyjnej, ukazał się czwarty album Drake’a. Mimo buńczucznych zapowiedzi o brzmieniowych poszukiwaniach w ramach psychodelicznego soulu, przystojniak nagrał niczym niezaskakujący, po prostu – bardzo modny album. Na „Views” artysta podąża zgodnie z obowiązującymi w czarnej muzyce trendami. A że obecnie świetnie sprzedają się leniwe, pseudo-erotyczne kawałki, Drake naprodukował ich kilkanaście.
43.
OIA „Wyspa”
Ta płyta to wspaniała podróż, gdzie słysząc – na nowo poznajesz zapomniane twarze, przypominasz sobie obrazy z dawno nie oglądanych filmów, powracasz do miejsc w których, wydaje się, nigdy nie byłeś. A jednak… Ciepło, zniecierpliwienie, senność, niepokój, a chwile później siła, to da się wyczuć słuchając i oglądając oczami wyobraźni tych 10 portretów – opowieści, najlepszych opowieści.
42.
Joss Stone „Water for Your Soul”
Joss Stone swoją muzyką w fascynujący sposób zerka w stronę korzeni R&B, nieobcy jej jest również jazz i latynoamerykańskie smaczki. Powróciła na muzyczną scenę, by niebanalną urodą, seksowną dojrzałością i soulowym mistycyzmem zarażać kolejne rzesze fanów. Płyta „Water for Your Soul” udowadnia, że muzyka rozrywkowa może być ambitna i komunikatywna jednocześnie.
41.
Kandace Springs „Soul Eyes”
Od dawna wiadomo, że nieraz akustyczne, intymne granie ma w sobie więcej emocji niż potężne, rozdmuchane opracowania. Trzeba tylko mieć „to coś”. Zdaje mi się, że pani Kandace Springs może to coś mieć. Jeśli tylko damy jej szansę i poświęcimy parę chwil. Urodzona w Nashville artystka oferuje na swojej debiutanckiej płycie „Soul Eyes” jedenaście oszczędnie zrealizowanych, lecz kipiących od pomysłów obrazów dźwiękowych. Refleksyjnych, stonowanych, a przy tym odpowiednio wyrazistych.
40.
Angie Stone „Covered in Soul”
Nominowana do Grammy Angie Stone zapowiada swój nowy album zatytułowany “Covered in Soul”. Na płycie znajdzie się 12 klasycznych utworów muzyki soul z lat 70-tych. Premiera krążka planowana jest na 5 sierpnia. Singlem promującym to wydawnictwo jest utwór “I Believe”, który jest coverem utworu Steviego Wondera z 1972 roku – “I Believe (When I Fall in Love)”.
39.
Submotion Orchestra „Colour Theory”
Czwarty album Brytyjczyków to kontynuacja melancholijnej jazzowo-folkowo-soulowo-knajpianej stylistyki, zaproponowanej na poprzednich wydawnictwach. Nieco poważniejsze podejście do tematu, śmiała produkcja oraz nawiązania do muzyki elektro to cechy odróżniające „Colour Theory” od poprzednich płyt. Mamy do czynienia z bardzo wdzięczną, zmysłową materią dźwiękową, ulepioną z dźwiękowej gliny Jazzanovy, Glass Animals i Bonobo, podaną jednak z należytym dystansem.
38.
Tanita Tikaram „Closer To The People”
„Closer To The People” to raczej dzieło, które z powodzeniem mogłaby firmować przed laty swoim nazwiskiem Anita O’Day. Albo Portishead, gdyby porzucili zabawę samplami i loopami, i na dobre połączyli swe siły z orkiestrą. Gdzieniegdzie pobrzmiewa tu filmowa nuta Ennio Morricone, czasem przed oczami staje Marlena Dietrich i aura skąpanych w dymie przedwojennych kabaretów. Uwodzicielska muzyka dla wrażliwych.
37.
Shura „Nothing’s Real”
Shura udowadnia, iż jest jedną z najbardziej przenikliwych i bezkompromisowych komentatorek otaczającej ją rzeczywistości. Cieszy fakt, że ktoś ma jeszcze zapał do takiego naiwnie prostego grania, bez silenia się na cokolwiek, bez zadęcia. Niespieszne tempa, ładne melodie plus podkłady eklektycznie zanurzone w electropopie, alternatywnym R&B czy indietronice… Mówiąc prościej: na „Nothing’s Real” mamy do czynienia z klimatem muzyki pop (często sprzed kilku dekad), uszlachetnionej nowymi brzmieniami.
36.
Ariana Grande „Dangerous Woman”
Ktoś mógłby powiedzieć, że takich płyt ukazują się dziesiątki każdego miesiąca, to prawda, ale trzeci album Ariany Grande wyróżnia się pod wieloma względami. Na płycie znajdziemy pop, hip hop, indie, R&B. Ta stylistyczna eklektyczność nie razi. Dzięki jednolitej produkcji całość brzmi nad wyraz spójnie. Co ważne, producenci zamiast kokietować z tradycją R&B z dużym smakiem wpletli do piosenek nowoczesność. Soul najwyższych lotów bez retro ukłonów. Jest to przyjemna dla uszu podróż po dźwiękowych przestrzeniach i stylach.
35.
PanPan „Laur”
Album zadaje kłam opinii, jakoby polscy producenci nie dorośli jeszcze do nagrywania inteligentnych tanecznych dźwięków na światowym poziomie. „Laur” brzmi na tyle profesjonalnie, że śmiało mógłby zaistnieć na zachodnich rynkach. Słychać lata doświadczeń, lata poszukiwań właściwych brzmień, a w końcu lata walki o godne wydanie muzyki jeszcze do niedawna niewygodnej dla rodzimych wytwórni. Płyta jest krokiem milowym w rodzimym housie i przez to obowiązkową pozycją dla świadomych słuchaczy.
34.
Conner Youngblood „The Generation of Lift”
Debiutancka EPka zawiera 6 rewelacyjnych wprost kompozycji zagranych na pełnym luzie z polotem i ze z zdumiewającą swobodą. Bezpretensjonalność i niezwykła inteligencja muzyczna Youngblooda wyznaczają granice jego talentu, który cały czas się rozwija. Jako autor chętnie zagląda w głąb siebie, co u każdego człowieka myślącego jest zajęciem frustrującym. Subtelna elektronika, hiphopowy luz, czasami jazzowe improwizacje podane w bardzo przystępny i niepodrabialny sposób. Niby nic, a jednak coś wielkiego, można powiedzieć. Genialna płyta, od której nie sposób się uwolnić.
33.
Michael Kiwanuka „Love & Hate”
Niezwykle ambitna i szczera płyta „Love & Hate” z jednej strony mogłaby być zapomnianą, dopiero co odkrytą perełką z lat 70-tych, a z drugiej jest jak ponadczasowy klasyk, który nigdy się nie zestarzeje!
Druga płyta w dyskografii brytyjskiego artysty – „Love & Hate”. Materiał został nagrany w Los Angeles, a za brzmienie odpowiedzialni są Brian Joseph Burton AKA Danger Mouse oraz młody brytyjski producent – Inflo.
32.
Emeli Sandé „Long Live the Angels”
Album “Long Live the Angels” powstawał w Nowym Jorku, LA i Oxfordzie i jest dostępny w dwóch wersjach – standardowej (15 utworów) i deluxe (18 utworów). Płyta, będąca tryumfalnym powrotem Sandé, zaskakuje niesamowitymi pokładami energii. W centrum wszystkiego oczywiście jest jak zawsze niesamowity głos Emeli Sandé. Jednak… spodziewaliśmy się czegoś więcej.
31.
The Weeknd „Starboy”
„Starboy” to propozycja „koktajlowa” (trochę się rozerwiemy, odnowimy stare znajomości muzyczne, może nawet powspominamy Prince’a). Zestaw piosenek bez pretensji do czegokolwiek, pop w czystej postaci, bardzo elegancki i cholernie melodyjny. Towar, na który jest popyt w każdych czasach. Z marzeń nas nie wyrwie, ale też i zamiar był taki, by stworzyć danie lekkostrawne i przejrzyste jak potrawy nouvelle cuisine oraz wysmakowane i szykowne jak martini z wódką „shaken not stired”.
30.
Ania Szarmach „Shades of Love”
Brzmienie tego albumu i jakość produkcji wykraczają poza polskie standardy. Trzeba mieć odwagę i wielki talent, by udanie zmierzyć się z tak „czarnym” repertuarem. Nie siląc się na nowatorstwo, śpiewając wyciszonym, ale jakże pięknym głosem, Ania Szarmach wyszła obronną ręką. Artystka na swoim najnowszym albumie w bezpretensjonalny sposób wyśpiewuje kolejne przebojowe miłosne piosenki, których nie powstydziłyby się największe soulowe „czarodziejki” ze Stanów.
29.
Alicja Janosz „Retronova”
Płyta prawdziwa, powstała bardziej z potrzeby serca niż rozumu. I chociaż nie jest to komplement z serii „może to i brzydkie, ale za to oryginalne”, to ani specyficznej urody, ani oryginalności „RetroNowej” odmawiać nie wypada. Taką płytę można bez wstydu zaprezentować gdziekolwiek na świecie. Ciekawe aranże, doskonała produkcja i piękne melodie. Świadcząca o wrażliwości muzyka, przyjemna dla tych, którzy łatwizny nie lubią.
28.
Izzy Bizu „A Moment of Madness”
Mało takich płyt – granych na prawdziwych instrumentach, zamiast tych wszystkich elektronicznych wynalazków. Zwariowanych, a jednocześnie bardzo klasycznych. Sensualnych i zarazem ulotnych, delikatnych. Dowcipnych i refleksyjnych zarazem. Nie jest to może płyta odkrywcza, ale bardzo solidna i różnorodna. Brzmienia z „A Moment of Madness” dowodzą, że nie trzeba się uciekać do karkołomnych popisów, żeby zrobić wrażenie. Nie trzeba też robić rzeczy ekstremalnych – wystarczy trochę pomyśleć, wyłączyć kilka elektronicznych urządzeń i uzyskuje się mnóstwo smakowitych nutek.
27.
Childish Gambino „Awaken, My Love!”
Donald Glover aka Childish Gambino to prawdziwy człowiek renesansu. Po aktorskim sukcesie w serialu “Atlanta” powraca do świata muzyki z albumem “Awaken, My Love!”. To już trzeci w karierze tego artysty krążek. Dwa poprzednie to próba szukania swojego stylu. Gambino mogliśmy już usłyszeć w rapie jak i r’n’b. “Awaken, My Love!” to całkiem inne dźwięki. Glover prezentuje nam swoje bardziej ambitne oblicze. Na jego najnowszym albumie znajdziemy 11 kawałków idealnie połączonych z rockiem, soulem i funkiem.
26.
Beverley Knight „Soulsville”
Po pięcioletnim wydawniczym urlopie, w końcu wróciła jedna z największych soulowych wokalistek Wielkiej Brytanii – Beverley Knight. Energetyczna płyta, która jest w stanie pobudzić i ocucić, gdy drapie nuda.
25.
Pablo Nouvelle „All I Need”
Dźwięki „All I Need„, to melancholijny pop, modern soul oraz dance, które relaksują i wywołują wyłącznie pozytywne emocje. Można spierać się, czy więcej na tym albumie soulu, czy jazzu, ale w wykonaniu Pablo Nouvelle’go każdy styl i gatunek wyrasta ponad własne ograniczenia. Równie dobrze czuje się w miękkim deep housie czy subtelnych rytmach spod znaku „down tempo”. Całość drga i wibruje wielością efektownych pomysłów, nie pozwalając słuchaczowi na znużenie, co w tego typu muzyce jest prawdziwą rzadkością.
24.
NAO „For All We Know”
NAO to młoda wokalistka ze wschodniego Londynu, która nie przestaje zachwycać już nie tylko fanów R&B, ale wszystkich, którzy śledzą aktualne muzyczne trendy (jest jedną z najczęściej odtwarzanych debiutanckich artystek na Spotify). Aktualnym singlem NAO jest utwór „Girlfriend”, którego elektroniczno-futurystyczne brzmienie idealnie oddaje klimat całej płyty „For All We Know”.
23.
Lion Babe „Begin”
Lion Babe z witalnością i energią, a zarazem wyczuciem tworzą neosoulowe rytmiczne strofy na rozbudowanym elektryczno-akustycznym instrumentarium. Soul Lion Babe to raz nastrojowe, raz bujające granie, pełne nowinek ze świata R&B. Czarnym erotyzmem kipi tu zaś tak mocno, że nawet najwięksi twardziele padną oczarowani wokalizami boskiej Jillian. Debiutancka płyta duetu nie goni za słuchaczem. Czeka na myślącego odbiorcę. A jest do czego przyłożyć ucho. Na „Begin” szczerość wygrała z wyrachowaniem, a soul gustownie ubrał się w XXI-wieczne brzmienia. Prawdziwa poezja.
22.
Laura Mvula „Dreaming Room”
Po 3 latach nadszedł czas na drugi album Laury Mvula, pt. „The dreaming room”. Jak dla nas w ogóle nie ma kompleksu pierwszej płyty. Dalszy ciąg, nieskończony zapis emocji rodzący się z Laury Mvuli. Jest zarówno podobnie, a jednak inaczej. Aż samym ciężko nam to zinterpretować. Występują charakterystyczne mistyczne wielogłosowe harmonie w chórkach, jest także specyficzne frazowanie i akcentowanie, jest dużo zmian tonacji i rytmów, jest to co śmiało można nazwać punktem odniesienia do tej artystki.
21.
Banks „The Altar”
„The Altar” pobrzmiewa niesłychaną szczerością. Wydaje się, że przesłanie, jakie mocno skanduje Banks, nie jest wyłącznie ukłonem w stronę zagubionych, nieprzystosowanych do realiów współczesnego świata fanów nowoczesnego R&B. Utwory Banks są bliższe są rockowym zamyśleniom niż słodkim historyjkom miłosnym. Dlatego Banks nie tylko nie stworzyła nowego arcydzieła, ale skryła się za mgławicą dźwięków i słów.
20.
Fantasia „The Definition Of…”
Fantasia jest jedną z tych wokalistek, którą mało kto zna w naszym kraju. Szkoda. Ma dziewczyna ogromny potencjał i kawał głosu. W tym roku dostaliśmy od niej nowy album, który jest bardzo dojrzały! Koniecznie sięgnijcie po niego.
19.
Eric Benét „Eric Benét”
Charyzmatyczny, oryginalny, pełen erotyzmu, sensualny, zjawiskowy… własnie taki jest Eric Benét, jedna z największych gwiazd R&B i soulu w Ameryce. Każda z jego płyt to prawdziwa perła, zbierająca najlepsze recenzje i same wyróżnienia. Także i tym razem zanosi się na kontynuację tej passy. Siódma płyta zatytułowana po prostu Eric Benet to pod wieloma względami wielkie wydarzenie. Wydana na dwudziestolecie kariery, która ani an chwilę nie zwalnia z tępa. Na płycie można znaleźć duet z Tamią, z którą Benet nagrał już jeden utwór dokładnie 17 lat temu. Obie muzyczne osobistości postanowiły wznowić kolaborację i wyszło im to jak zwykle niezwykle smakowicie.
18.
Lalah Hathaway „Lalah Hathaway Live”
Lalah Hathaway jest już klasyczną wykonawczynią soulu. To wokalistka, której każda płyta, a nagrała ich już 6, staje się standardem gatunku. Na nowym albumie „Lalah Hathaway Live„ artystka przy akompaniamencie muzyków sesyjnych interpretuje kilkanaście piosenek, poruszając wszystkie zakamarki naszej duszy.
17.
Alicia Keys „Here”
Solowy album czekoladowej piękności jest niewątpliwie dziełem silnej kobiecej osobowości. Na „Here” Alicia równocześnie występuje w roli wokalistki, kompozytorki, autorki tekstów i producentki. Nie ograniczyła się przy tym do utożsamianej z nią dotychczas sentymentalno-romantycznej konwencji i miłosnych fraz. Artystka sięgnęła do różnych gatunków szeroko rozumianej czarnej muzyki. Obok R&B sprawdza się zarówno w hip hopie, soulu, jak i w bluesie. Oszczędne, czarujące aranżacje pozwoliły Alicii ukazać na tym wspaniałym krążku pełnię jej niebagatelnych możliwości wokalnych.
16.
Common „Black America Again”
Common wrócił z albumem wypełnionym po brzegi gośćmi. Zaśpiewał na nim, m.in. Bilal i Stevie Wonder. „Black America Again” to album, który ma wszystko, trudno się przyczepić do czegokolwiek.
15.
RY X „Down”
RY X pokazuje, że prawdziwa alternatywa – będąc konglomeratem wielu elementów – nie jest prosta do zdefiniowana. „Dawn” to przepiękna opowieść o muzyce współczesnej – pozbawionej schematów, wyzwolonej z gitarowej czy też technicznej dominacji, traktującej ludzki głos jak równorzędny element całości, anektującej do swoich potrzeb cały arsenał instrumentów (zarówno konwencjonalnych, jak i tych specjalnie spreparowanych). Niezaprzeczalne zjawisko.
14.
Gallant „Ology”
Jest to debiutancki album Gallanta, który zaraz po albumie JONES najdłużej nam towarzyszył w słuchawkach. Piekielnie zdolny chłopak, który ma jeszcze wiele do powiedzenia!
13.
Corinne Bailey Rae „The Heart Speaks In Whispers”
Corinne Bailey Rae długo kazała czekać wszystkim fanom na swoją nową muzykę, od premiery ostatniego albumu “The Sea”minęło 6 lat. Jednakże na artystkę nie sposób się złościć, ten długi okres “milczenia” sowicie wynagrodziła najnowszym albumem “The Heart Speaks In Whispers”. Artystka sama podkreśla, że ten album jest dla niej “pochwałą życia” – to określenie powinno być najbardziej trafną puentą. Życzę każdemu, aby tak jak mnie, album “The Heart Speaks In Whispers” wprawiał w pozytywny nastrój i zapewniał chwile relaksu.
12.
Maxwell „blackSUMMERS’night”
Piąta studyjna płyty artysty jest dobra i potwierdza jego klasę. „BlackSUMMERS’night” ciekawie brzmi. Uwodzi. Czaruje. Maxwell ma swój, natychmiast rozpoznawalny, bardzo oryginalny styl. Zaliczany do przedstawicieli nowej fali w soulu, jest chyba najbardziej z nich wszystkich nastrojowy. Obdarzony niezbyt mocnym, wysokim głosem, śpiewając niemalże falsetem, potrafi zbudować przestrzenie, których urokowi trudno jest się oprzeć. No, i oczywiście emanuje erotyzmem. Jeżeli każde słowo na albumie jest oparte na „życiowych doświadczeniach”, to musiały być to doświadczenia wyłącznie muzyczne i seksualne.
11.
Tweet „Charlene”
Tweet długo kazała nam czekać na ten album. Oczekiwanie została wynagrodzone bardzo dobrym materiałem. Ta płyta jest chyba najstarsza z tegorocznych, swoją premierę miała w styczniu. Mimo to często do niej wracamy, i wracać będziemy.
10.
Jones „New Skin”
Jones na „New Skin” zaserwowała słuchaczom garść muzycznych zachcianek, przemieszczając się pomiędzy stylistyką lat 80., przez zupełnie przebojowe brzmienia tzw. neo-soulowe, aż po jazzowe smaczki. JONES ma głowę napakowaną świeżymi pomysłami, a komplementuje to wyborną techniką wokalną. Transparentna struktura „New Skin” powoduje, że muzyka oddycha i zaciekawia, owiewa głos wokalistki niczym muślin, stebnowany akustycznymi instrumentami.
9.
Jack Garratt „Phase”
Hipsteriada czy naturalna oryginalność? Przerost formy nad treścią czy zamierzona strategia? Debiutancki album Jacka Garratta “Phase” wywoła u niejednego skrajne emocje. Jego muzyka jest niejednoznaczna i nieszablonowa, przez co sprawić może pewne problemy interpretacyjne. Mimo młodego wieku, Jack Garratt to artysta o ogromnej świadomości i dojrzałości muzycznej. Jak już wspominałem na początku, jego muzyka nie wszystkim może przypaść do gustu, mnie jednak pochłonęła całkowicie…
8.
James Blake „The Colour in Anything”
James Blake z pełną konsekwencją i powodzeniem rozwija swoje wysublimowane spojrzenie na muzykę, która w jego wydaniu jawi się jako specyficzna hybryda wielu inspiracji. Twórczość Jamesa Blake to ciekawy przypadek działania na przekór modzie i chwilowym tendencjom, a zarazem sprytnego i mądrego czerpania ze wszelkich osiągnięć doczesności. Utwory są solidnie skonstruowane. W większości ich podstawą jest partia fortepianu i niezwykłe melodie. Całość jednak podana jest w nowoczesnej elektronicznej formie.
7.
BJ the Chicago Kid „In My Mind”
Artysta o delikatnym, bardzo nastrojowym wokalu! Płyta ukazała się w lutym, i niestety jak dotąd przeszła bez większego echa. My jednak na pewno jej nie zapomnimy!
6.
Anderson. Paak „Malibu”
Znakomity, przebojowy album, który zawiera najlepsze elementy czarnej muzyki. Wydaje nam się, że Paak powiedział dopiero „A”, czyżby 2017 rok należał do niego? Jest to bardzo prawdopodobne.
5.
Yuna „Chapters”
Znakomita, perfekcyjna, zmysłowa. W tych trzech słowach można opisać Yunę. Pamiętamy jeszcze dokładnie jej poprzedni album, który wyszedł w 2015 roku. Wtedy również znalazła się w naszym podsumowaniu. Jednak „Chapters” uplasował się bardzo wysoko! Jeśli jeszcze nie znacie tego albumu, koniecznie nadróbcie.
4.
Beyoncé „Lemonade”
Beyoncé zaprezentowała się na „Lemonade” najbardziej autentycznie spośród wszystkich nagranych przez siebie albumów. Przede wszystkim mamy do czynienia z dojrzałą, trzeźwo myślącą autorką tekstów. Osobą, która ma nam o czym opowiadać , i co najważniejsze, robi to w inteligentny i bezpretensjonalny sposób. Wokalistka udowodniła, że z każdym muzycznym obliczem jest jej do twarzy. Na „Lemonade” wszystko jest perfekcyjnie przemyślane, nawet „oddanie” utworu „Forward” Jamesowi Blake’owi spełnia szczególną rolę. Wspaniała płyta. Odświeżający prysznic i czyściutki T-shirt spoconego w ostatnich latach popu.
3.
Frank Ocean „Blond”
Po czterech latach od znakomicie przyjętego albumu Franka Oceana “Channel Orange”, w końcu światło dzienne ujrzał najnowszy “Blond”. Wszystkie dźwięki zawarte na albumie są przemyślane i konsekwentne. Brzmienia, w niektórych piosenkach są dosyć oszczędne, dzięki czemu wokal Franka Oceana wybija się na prowadzenie. Gitara dodaje swoistej surowości, która często łagodzona jest elektronicznymi i futurystycznymi brzmieniami. Dzięki czemu album posiada specyficzny, kameralny klimat.
2.
John Legend „Darkness And Light”
Nowy album Johna Legenda jest mniej więcej taki, jakiego mogliśmy się spodziewać. Tak brzmi współczesny soul najwyższej próby. Płyta powinna przypaść do gustu zwolennikom wokalisty. A to pewnie dlatego, że obyło się bez jakichś większych niespodzianek. Po prostu Johna Legenda, do jakiego się przyzwyczailiśmy, znajdujemy na „Darkness and Light”.
1.
Solange „Seat At the Table”
Nie mogło być inaczej! To ona nagrała najbardziej zaskakujący album w tym roku. Można mówić, że śmietankę spija dzięki siostrze, my jednak wiemy swoje – Solange jest piekielnie zdolna, i dopiero teraz zaczyna pokazywać jak mocno może podrapać.