Pop ma swoje gwiazdy, ma swe kaprysy, ma również – pomimo frustrującej momentami globalizacji – silne poczucie muzycznej tożsamości. I są tacy, którzy przez lata pozostają mu wierni. Rod Stewart nagrywając „Another Country” nie obiecywał niczego szczególnego, żadnej kontestacji, żadnych eksperymentów. Tylko muzyka – prosta, nawiązująca do tradycji delikatnego rocka, folku i białego soulu.

Rod Stewart jest artystą interpretacyjnym. Od zawsze drąży w światowym repertuarze oraz wykonuje materiał pisany specjalnie dla siebie, a od niedawna, i przez siebie. Raz w jego produkcjach górą jest dusza, raz wdzięk – co się lepiej sprzedaje, wiemy sami. Reszta jest jego głosem i perfekcyjną, popową produkcją, nastawioną na zapewnienie masowemu słuchaczowi godziwej rozrywki. I faktycznie – Stewarta słuchają masy. I będą słuchać.

Nowy album przynosi dwanaście nastrojowych piosenek opartych na sprawdzonej formule. Jak zwykle Stewart ładnie i wyraźnie wykonuje utwory, czasem nawet dodając do nich odrobinę czadu („The Drinking Song”), oraz urozmaicając brzmienie wpływami różnych kultur (hiszpańskie gitary w „Walking In The Sunshine”, jamajskie reggae w „Love And Be Loved”). Od szkockich klimatów wręcz roi się na „Another Country”. Nie zdaje się to na wiele. Niestety Rod Stewart jest przede wszystkim za słabym autorem (prawie cały materiał napisał tu sam, a to duży błąd) oraz nie dość oryginalnym wykonawcą. Jego wokal już nie jest tak dynamiczny jak kiedyś, mimo że w doskonale zaaranżowanych i wyprodukowanych kawałkach nie powinno się tego odczuć. Jednak upływającego czasu nie da się oszukać nawet w najbardziej doskonałym studiu. Chrypiący głos na dłuższą metę nie załatwia sprawy. Czegoś brakuje.

Wszystkie utwory na płycie są nagrane zgodnie z dawno przyjętym schematem – na dwa dynamiczne numery przypada jeden wolny, z typowym gitarowym zagajeniem, w którym Stewart stara się śpiewać na wyjątkowo ckliwą nutę. Robi to na tyle sprytnie, że mniej wrażliwi znowu mogą się na tę sztuczkę nabrać. Doskonałym przykładem jest piosenka „Please”, przypominająca wczesne nagrania Stewarta, którymi podbił serca tylu rozmarzonych dam.

Ktoś się kiedyś rozwodził, jak wspaniałego wokalistę stracił rock, odkąd Rod Stewart zaczął robić to, co robi. Nie ma chyba czego żałować. Ten nostalgiczny album – bardziej niż inne – ukazuje kim Rod Stewart jest naprawdę. Sentymentalnym, zachrypniętym kundlem wyjącym do księżyca. Za ciężkie miliony.

Ocena płyty: