To był zdecydowanie jeden z lepszych koncertów Krakowskiej Jesieni Jazzowej. Nieprzewidywalny od początku do końca, wprawiający w zdziwienie i zachwyt ale też nie pozbawiony poczucia humoru. Japońsko-francuski kwartet KAZE zaprezentował swoje najnowsze kompozycje pokazując, jak ogromna siła tkwi w wietrze – tym, który sami kreują. Skojarzenie z wiatrem nie zostało wyniesione przeze mnie tylko z koncertu gdyż KAZE w języku japońskim oznacza właśnie wiatr.
Śmiało mogę napisać, że nigdy czegoś takiego nie słyszałam. Muzycy w sposób naturalny wydobywali dźwięki przypominające różne rodzaje wiatru. Raz był to delikatny wietrzyk, morka bryza, smagnięcie wiosennym, pełnym życia i witalności wicherkiem. Innym razem był to prawdziwy huragan, tajfun, zły posłaniec zwiastujący zbliżającą się nawałnicę, dudniący w okna, szarpiący konary drzew, dmący w puste butelki. Gdybym na własne oczy nie widziała tego, co działo się na niewielkiej scenie, byłabym przekonana, że artyści w celu uzyskania takich efektów wspomagają się elektroniką. Przecierałam oczy ze zdumieniem stwierdzając, że nie, nic takiego, żadnych ukrytych kabelków, schowanych niecnie urządzeń. Zupełnie czysta gra, żadnych tricków. Zespół pokazał, że w grze na instrumentach można wzbić się na nowy poziom i uzyskać nową jakość brzmienia.
Niesamowite solo (w sumie to niejedno), zagrał trębacz Christian Pruvost. Potrafił wydobyć ze swojego instrumentu ogrom dźwięków, które zupełnie z trąbką się nie kojarzyły. Z kolei Natsuki Tamura – drugi trębacz, odpowiedzialny był za humorystyczne akcenty, które wplatał w swoją grę. Pokazał też, jak równocześnie można prowadzić dwie niezależne linie melodyczne. Doskonale towarzyszył im w tych popisach perkusista Peter Orins, łamiący rytmy, wprowadzający nieoczywiste rozwiązania i wspierający a czasami wręcz napędzający tę wietrzną machinę. Na koniec wisienka na torcie, pianistka Satoko Fujii. Podczas koncertu zaprezentowane zostały kompozycje każdego z członków zespołu, wszystkie spójne, potwierdzające, że jego członków łączy wspólna wizja muzyki, improwizacji i gry. Jednak mi najbardziej podobały się kompozycje autorstwa Satoko. Jej rozbudowane partie fortepianu, łączenie rockowej energii z grą bardziej klasyczną, szalone improwizacje, eksperymenty, częste preparowanie fortepianu, bawienie się dźwiękiem, jego barwą, dynamiką, artykulacją, wszystko to wprawiało w zachwyt. Potrafiła zbudować piękny, melodyjny temat, zagrać go klasycznie a kiedy słuchacz już przyzwyczaił się do tego delikatnie słodkiego brzmienia i czekał na rozwinięcie miłego dla ucha dzieła, wszystko zaczynało się walić w burzliwej improwizacji i wkradających się tu i ówdzie dysonansach. Co więcej, był w tym wszystkim smak, składało się to w logiczną całość a nie eklektyczny domek z kart, który runie przy najmniejszym podmuchu wiatru.
Zwrotów akcji podczas koncertu było wiele, nie sposób było przewidzieć co wydarzy się w kolejnej minucie. Kiedy trębacze oddawali się dzikim improwizacjom zdającej się zmierzać ku osiągnięciu punktu kulminacyjnego, nagle delikatnie odpuszczali a Natsuki Tamura wyciągał gumową kaczuszkę, krowę czy świnkę i… grał, co więcej prowadził dialog między dźwiękami własnej trąbki a odgłosami wydawanymi przez to małe gumowe zoo. Sceniczni koledzy przysłuchiwali się temu rozbawieni starając się hamować wybuchy śmiechu. Po chwili jednak gumowe zabawki szły w odstawkę a na piedestał wkraczały połamane rytmy i kolektywna, freejazzowa improwizacja lub dialogi dwóch trąbek przy delikatnym, muskającym wręcz uszy akompaniamencie perkusji i fortepianu.
Świetny koncert