Skłamałabym mówiąc, że ta płyta zawiera hity, czy jest radosna. Nie powiem też, że każdy musi chcieć doświadczyć w muzyce właśnie takich emocji, bo krążek to obrazek ucieczki od uczucia i próba rozłożenia jej na czynniki pierwsze. Artystka śpiewa o sobie i śpiewa o nim lub do niego. Są wątpliwości, wyrzuty, bezradność i niepokój. Utwory nabierają mrocznego i psychodelicznego klimatu, a gdzieś w oddali czuć mroźne, nocne powietrze i album „Mirrorwriting„. Zresztą chłód, tylko, że ten emocjonalny, to motyw przewodni wydanego dzisiaj, studyjnego debiutu 26-letniej Banks pt. „Goddess„.
Tak więc robi się coraz zimniej. Jacyś ONI wskakują w błędne koło zadawania sobie ran. Ona odsuwa się od niego i nie rozpoznaje samej siebie. Prosi, żeby wciąż potwierdzał, że nie jest zła. Szuka „Alibi„, bo zwykle bywa kimś lepszym, tylko dziś nie potrafi. A on każe samego siebie, unikając odpowiedzi na jej pytania. I obiecuje zmianę. Przerzuca winę, gdy ona stara się odejść. „Change” to z kolei duża dawka zmęczenia i wyczerpania byciem wściekłym na całą tę sytuację, „Someone New” stanowi esencję opowieści o ucieczkach od uczuć.
Ona potrzebuje przestrzeni, staje się w tym pragnieniu samolubna, on wciąż ją zatrzymuje, mimo, że jest daleko. Ona prosi więc, żeby był cierpliwy i nie zakochiwał się w nikim innym, bo ona wróci i oczekuje zrozumienia. Ale on jednocześnie nie umie wybaczać. Wszystko sprowadza się do gry na czekanie: „Waiting Game„. Ona chciałaby go kochać, ale nie chce krzywdzić. Dlatego zamyka relację w swojej głowie, wciąż nad nim rozmyśla. Bo co jeśli sposób w jaki zaczęli, skazał wszystko na porażkę już na początku? A z drugiej strony co się stanie, jeśli temperatura między nimi gwałtownie zacznie spadać i zrobi się zbyt zimno?
„Goddess” to bardzo osobisty, ciekawy muzycznie i brzmieniowo obrazek emocjonalnego „szarpania się” z własnymi rozterkami i problemami po zakończonym związku. Banks pokazuje nam jak to jest być w rozkroku pomiędzy rozstaniem, a powrotem, czyli w tzw. uczuciowym „Nie wiem”. Debiut artystki jest smutnym, nostalgicznym, ale jednocześnie nie nudnym kawałkiem dobrej muzyki, więc powiem tylko tyle: To jeszcze nie BOGINI, ale jeśli będzie konsekwentnie podążać za kreowanym stylem, to właśnie taki tytuł powinien nosić jej kolejny krążek.