Dla fanów Smolika, szczególnie tych fanatycznych, był to jeden z tych wieczorów, które określa się mianem klimatycznych, atmosferycznych, pod względem muzycznym – absolutnie wyjątkowych. Ja jednak wielkim miłośnikiem twórczości Smolika nie jestem, dlatego wybierając się na poznański koncert, byłem pełen wątpliwości, ale i nadziei. Czy się zawiodłem? Na pewno nie. Z perspektywy czasu – koncert odbył 27 kwietnia – mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że był to wieczór przyjemny i w jakimś stopniu również odkrywczy.

Pod względem gatunkowym, był to występ bardzo eklektyczny i niezwykle barwny. Rozbrzmiewały tu dźwięki wszelkiej maści. Dało się usłyszeć trochę jazzu, bluesa, folku, rocka, a nawet techno. W tle dominowała z jednej strony – nieco irytująca elektronika, z drugiej – subtelnie i znakomicie poprowadzone dźwięki trąbki. To właśnie elementy stricte jazzowe, zwróciły moją szczególną uwagę. Trzeba jednak powiedzieć, że nie były one najmocniejszą stroną tego koncertu. Największe wrażenie zrobił na mnie przede wszystkim wokal i to wokal aż trójki artystów. Już od samego początku Smolikowi towarzyszyli Kasia Kurzawska, związana dotychczas z zespołem SOFA oraz Radosław „Skubas” Skubaj. Pojawienie się tej dwójki wzbudziło ogromny entuzjazm publiczności, która dość szybko poderwała się i nawiązała z nimi świetny kontakt. Bluesowo zabarwione partie Skubasa, były raz po raz przerywane delikatnym, aczkolwiek bardzo wszechstronnym głosem Kurzawskiej. Widać było ogromną nić porozumienia, której przejawem były ciekawe i bardzo przyjemne instrumentalno-wokalne dialogi, łączące w zgrabną całość tak odległe stylistycznie światy.

Najwspanialszym punktem koncertu było, bez wątpienia, pojawienie się gościa-niespodzianki. W pewnym momencie scenę wziął we władanie Kev Fox, artysta absolutnie cudowny, który okazał się nie tylko doskonałym, niezwykle ekspresyjnym wokalistą, ale również instrumentalistą prezentującym błyskotliwy pokaz niebagatelnych, gitarowych sztuczek. Swoją obezwładniającą emocjonalnością, Fox zaczarował publiczność. Posiadając najwyższej klasy smak artystyczny, podbił mnie całkowicie. Stał się najjaśniejszą gwiazdą tego wieczoru!

Czas na podsumowanie. Będzie to podsumowanie słodko-gorzkie. Nie trawię bowiem muzyki elektronicznej, bardzo trudno mi jej słuchać, o jakimkolwiek przeżyciu nie wspominając. Biorąc pod uwagę, że kluczowa jest dla mnie właśnie kontemplacja, nie mogę zaliczyć tego koncertu do grona najbardziej znaczących. Nie był to jednak wieczór nieudany. Momentami bawiłem się naprawdę świetnie. Totalnym odkryciem jest dla mnie wspomniany wyżej Kev Fox, który moim zdaniem przyćmił resztą towarzyszących mu muzyków. Nie zmienia to jednak faktu, że pod względem wokalnym, znakomicie zaprezentowali się również Kurzawska i Skubas. Sam Smolik jest dla mnie cały czas zagadką. Uwielbiam jego „Forget me not” z Emmanuelle Seigner i właśnie takiego Smolika lubię, cenię i podziwiam. Niezależnie od tego, co sądzę, wiem jedno – jego fenomen polega na eksperymentowaniu, próbowaniu i poszukiwaniu. I w tym właśnie tkwi siła jego twórczości. Różnorodność i gotowość podjęcia próby dotarcia do różnych grup odbiorców, to coś naprawdę fajnego, dowodzącego artystycznej otwartości i ciągłego rozwoju, dlatego też nie zamierzam oceniać tego wydarzenia. Jakikolwiek tego typu osąd, nie byłby w żadnym stopniu reprezentatywny. Mogę mówić tylko za siebie i dla mnie ten koncert był jak najbardziej ok!