W zimny czwartkowy wieczór wybierając się na koncert tych trzech panów nie miałam najmniejszych wątpliwości, że będzie to piękne przeżycie. Zostałam oblana falą niesamowitych dźwięków i zabrana w podróż przez świat na pokładzie jakiegoś mistycznego dyliżansu. Nieprawdopodobne, jak bardzo koncert przeszedł moje oczekiwania.

Zespół wystąpił w niezmiennym składzie, którego nie da się pomylić z nikim innym, mianowicie:
Leszek Możdżer – fortepian i różne jego preparacje
Lars Danielsson – kontrabas, wiolonczela i bardzo ciekawy efekt w piecu basowym
Zohar Fresco – najróżniejsze instrumenty perkusyjne, śpiew

Koncert rozpoczął się prezentację sporej części utworów z nowej płyty muzyków o tytule „Polska”. Usłyszeć można było, m.in. „Africa” (ciekawa sprzeczność), „Spirit” czy utwór tytułowy. Na całe szczęście nie zabrakło utworów z poprzednich płyt, czyli: „Between us and the light”, czy mojej ukochanej „The Time”, która to została odegrana prawie w całości. Na przywitanie ze starą twórczością M/D/F zostaliśmy wprowadzeni w granatowy półmrok za sprawą utworu „Incognitor”, na który czekałam z zaciśniętymi kciukami. Po jakimś czasie, kiedy Lars Danielsson rozpoczął solową improwizację na wiolonczeli zabrzmiał również utwór „Suffering”, na który z kolei bardzo czekał mój towarzysz koncertu. Nie zabrakło również „Asta” i bisowanego (jako ostatni) „Smells Like Teen Spirit”, tak bardzo przecież uwielbianego.

Jestem bardzo wdzięczna, że dane mi było być na tym koncercie, na ICH koncercie, bowiem dostrzegłam i zrozumiałam pewną energię, której nie miałam możliwości odczuć w stu procentach słuchając godzinami ich płyt kilka lat temu. Między każdym z tej trójki jest coś, czego nie da się sfilmować, nagrać a nawet uchwycić obiektywem aparatu. W momencie, kiedy każdy z nich zaczyna wydobywać dźwięki ze swojego instrumentu miałam wrażenie, że scalają się w jedno ciało przekazujące emocje każdej osobie z publiczności w bardzo intymny i wybrany dla niej sposób. Obserwując ręce Leszka Możdżera zarówno z bliska jak i z balkonowej dali miałam wrażenie, jakby żeglował trochę po klawiaturze. Kiedy napięcie narastało, dostawał wiatru i spod jego palców wypływały szybkie, jasne, perliste frazy przypominające trochę spienione grzbiety fal, innym razem były to krople wody spadające z wysoka, innym razem za to gładkie morze z lekką bryzą. Kontrabas Danielssona był tu podstawą, takim jakby motorem napędzającym całe utwory. Zwróciłam również uwagę wcześniej na efekt przez niego użyty, sprawiał on, że flażolety rozmywały się i dostawały krystalicznej poświaty. Trzeci równorzędny „napędzacz” utworów – Zohar Fresco – dostawał oszałamiające brawa po każdym ze swoich solowych popisów, gdzie oczarowywał publiczność nadzwyczajną szybkością swoich palców oraz zaskakującymi pomysłami w wykorzystaniu każdego najmniejszego instrumentu tak, aby za jego pomocą namalować obraz. Każdy z utworów tego wspaniałego tria jest opowieścią, harmonia każdego z nich w połączeniu z głosami prowadzonymi przez każdego z artystów jest obrazem mieniącym się nieprawdopodobną ilością barw, które wdzierają się do środka każdego człowieka i targają emocjami. Całość dopełniały wizualizacje wyświetlane na scenie tuż za grającym zespołem.

W metrze, z okazji upamiętnienia rocznicy urodzin Witolda Lutosławskiego pojawia się reklama z cytatem: „Muzyka jest w gruncie rzeczy wielką tajemnicą. Nie wiemy, w jaki sposób i dlaczego budzi ona w nas określone reakcje i jest źródłem przeżyć o nieprawdopodobnym bogactwie. Gdybyśmy mogli odkryć tajemnice muzyki, to, co w niej najistotniejsze, i sformułować rezultat w słowach, muzyka stałaby się niepotrzebna. Na szczęście nie jest to możliwe”. Ci panowie, na których koncercie miałam okazję być wczoraj, nie próbują ująć nic w słowa, ale udaje im się zamknąć trochę wspomnianej tajemnicy na swoich płytach.

[nggallery id=272]