fot. AP

W czwartek (6 czerwca) w Sali Kongresowej w Warszawie odbył się koncert Hugh Laurie, znanego szerszej publiczności jako Dr. House. Było to niezwykłe wydarzenie. Publiczność zgromadzona przed Salą Kongresową cierpliwie czekała na wejście w trzech ogromnie długich kolejkach, nikomu to jednak nie przeszkadzało. Tuż po godzinie 20:20 sala wypełniła się po brzegi; ze sceny otoczonej lekkim, tajemniczym półcieniem przebijał się blask sześciu abażurowych lamp, które były rozmieszczone w różnych miejscach sceny.

Zniecierpliwiona publiczność przywoływała artystów gromkimi brawami, chwilę po godzinie 20:30 na scenie pojawił się siedmioosobowy zespół The Copper Bottom Band, a za chwilę gwiazda wieczoru – Hugh Laurie. Artysta przywitał się z fanami i rozpoczął swoją blisko dwugodzinną, wspaniałą muzyczną podróż. Hugh serwował publiczności bluesa oraz nowoorleański jazz na najwyższym poziomie. Ku mojemu zaskoczeniu zgromadzona widownia to w większości byli ludzie w wieku 20-35 lat, czy było to spowodowane popularnością roli, którą odtwarzał Hugh, a bardziej znany jako ekscentryczny Dr. House? – nic bardziej mylnego.

Widownia bawiła się wyśmienicie, nie było wśród zgromadzonych osób takiej, która by nie skakała, klaskała, a przede wszystkim dobrze się bawiła. Hugh oraz The Copper Bottom Band nie spodziewali się takiego przyjęcia polskiej publiczności. Można pokusić się o stwierdzenie, iż była to zbiorowa terapia, którą prowadził Dr. House. Wsłuchując się w płytę oraz występ można odczuć wrażenie, iż przenosisz się do stolicy bluesa. Tak bowiem wyglądał koncert, podczas którego słychać niezastąpiony zespół Copper Bottom (puzon, saksofon, gitara, perkusja, kontrabas) oraz niecodzienny chórek.

Hugh wraz z zespołem pokazał prawdziwą klasę, najwyższy światowy poziom artystyczny. Niecodzienna barwa głosu artysty w połączeniu z tak fantastyczną muzyką pozwoliła słuchaczom na oddanie się muzycznej uczcie. Trzy pierwsze utwory wykonał sam Hugh przy akompaniamencie muzyków. W dalszej części koncertu na scenie królował chórek, który dał popis swoim wokalnym możliwością – cudo! Brawa, owacje na stojąco nie miały końca – artyści byli w wielkim szoku, w ogóle się nie spodziewali takiego przyjęcia. Muzycy co rusz dziękowali publiczności za tak ciepłe przyjęcie, nie obyło się oczywiście bez “pisków”, krzyków oraz “ochów i achów” kierowanych w stronę Hugh. Publiczność szalała! Kwintesencją i wyrazem artystycznego uniesienia było Tango. Było cudownie, para (Hugh, Gaby Moreno) oddali się magi tańca, brakowało jedynie róży… nie można mieć wszystkiego. Magiczna atmosfera nie opadała ani na chwilę, szał, emocje, piękna muzyka, brawa! Nie sposób wspomnieć o wielkim komediowym talencie Hugh, który ujawnił się podczas występu w Sali Kongresowej. Żarty, kontakt z publicznością, która podczas jednej z piosenek nagrodziła artystę kwiatami, co również wywołało zdziwienie na twarzy muzyka.

Dwugodzinne widowisko powoli dobiegało końca, niedługo przed zakończeniem, artyści napili się za publiczność, była to przysłowiowa “setka” z wyrazami podziękowania “na zdrowie”; co wywołało ogromną euforię wśród zgromadzonej publiczności. Koncert zakończył się długim blisko dwunastominutowym bisem. Koncert Hugh Lauriego można określić jako promocyjny album “Didn’t It Rain” (nasz portal objął patronatem wydawnictwo – przy. red.), czyli wspomnianych standardów bluesowo – jazzowych w nowych aranżacjach. Nie zabrakło również trzech utworów z pierwszego albumu “Let Them Talk” – publiczność oszalała!

Niekiedy ze sceny można było usłyszeć również harmonijkę, która nadawała niebywały klimat. Dla mnie wielki i ogromny szacunek należy się całemu zespołowi The Copper Bottom Band (Gaby Moreno, Jean McClain, David Pilch, Herman Matthews,Mark Goldenberg, Elizabeth Lea, Vincent Henry) oraz Hugh Laurie za niezapomniany, wspaniały koncert. Z niecierpliwością czekamy na Twój powrót!