Boubacar Traoré – bluesowy mistrz z Mali. Kompozytor, wokalista i gitarzysta, łączący amerykańskiego bluesa z muzyka arabską i tradycyjnymi brzmieniami Afryki. Karierę zaczął w latach 60., był w Mali wielką gwiazdą, a jego muzyka stała się symbolem radości i wiary w przyszłość nowopowstałego kraju. Do dziś w ojczyźnie czule nazywany jest Kar Kar. Zyskał ten pseudonim jeszcze w dzieciństwie, gdy jako młody chłopak na boisku specjalizował się w dryblingu.

Urodził się w malijskim Kayes, w 1942 r. Jest muzycznym samoukiem. Dołączał z gitarą do lokalnych orkiestr, wreszcie wyjechał, by spróbować szczęścia w stolicy – Bamako. Mimo wielkiej popularności, długo żył w biedzie, podejmując się różnych prac. Był sklepikarzem, krawcem, nauczycielem i rolnikiem. Ponieważ przez lata nie nagrywał albumów, nie mógł utrzymywać sie z muzyki. Na jego artystyczny los wpływała także polityka – po fantastycznej dekadzie lat 60., gdy stał się głosem wyzwolonego spod francuskiej dominacji kraju i co dzień śpiewał w państwowym radiu przeboje „Kar Kar Madison” i „Mali Twist”, Traoré zniknął z muzycznego horyzontu. Zmieniły się władze, a on – utożsamiany z mijającą epoką, był w radiu niechciany. Zajął się utrzymaniem rodziny, a większość Malijczyków była przekonana, że znany muzyk zmarł. Ku ich zaskoczeniu, wrócił na scenę po blisko dwóch dekadach, pod koniec lat 80., pokonując także kryzys w życiu osobistym. Śmierć ukochanej żony była dla niego ogromnym ciosem, Traoré wyjechał do Francji, gdzie pracował na budowie, żył wśród malijskich imigrantów i rzadko brał do ręki gitarę. Ale właśnie wtedy jego muzyką zainteresowali się europejscy producenci. W 1990 r. Boubacar Traoré wydał swój pierwszy album „Mariama” w brytyjskiej wytwórni. Tak zaczęła się jego międzynarodowa kariera. Dziś jest artystą cenionym na kilku kontynentach, nagrał w Europie dziewięć albumów, ostatni – „Mali Denhou” ukazał się w zeszłym roku. Niezwykłe życie afrykańskiego bluesmana stało się w 2001 r. kanwą filmu „Je Chanterai Pour Toi” (Zaśpiewam dla ciebie), nakręconego przez szwajcarskiego reżysera Jacquesa Sarasina.

inf./fot. prasowe