Mehldau wyraźnie rozsmakował się w grze w pojedynkę. Live in Marciac to trzecie jego wydawnictwo solowe. Jak podkreśla pianista, granie samemu daje poczucie nieskrępowanej niczym wolności. Koncert z Marciac to 100 minut muzyki na dwóch płytach CD i DVD. Zdaniem większości krytyków najlepszy album jazzowy roku 2011.
Na album składają się zarówno kompozycje oryginalne jak i cudze m. in. The Beatles, Nirvany, Cole Portera czy Radiohead. Mehldau lubi wyłowić chwytliwą melodię ze znanych piosenek popowych czy rockowych. Po czym w charakterystyczny sposób ją eksplorując, czyni z niej swego rodzaju pretekst do tworzenia struktur improwizacji. Przykładowo „Exit Music (for a film)”, piosenka z repertuaru Radiohead, zostaje gruntownie rozczłonkowana, rozciągnięta w czasie. Dzięki czemu nabiera zupełnie nowego, głębszego wymiaru. Można by rzec – zyskuje wreszcie właściwe znaczenie.
Innym razem utwory rozrastają się, rozszerzają swoje pole i zakres („Goodbye Storyteller”). Mehldau nie gubi jednak ich sensu, utrzymując kontrolę nad wszystkimi niuansami. Prezentuje też z pewnością niezwykle emocjonalne podejście do gry. „Secret Love” to z pozoru spokojna ballada, w której pianista powściąga całą swoją zapalczywość. Dochodzi tu jednak do tak wielkiej akumulacji emocji w czasie, że utwór cały aż drga, a napięcie sięga szczytów.
Są też momenty absolutnej celebracji tak jak w „My Favourite Things”. Stopniowo i powoli wprowadza Mehldau nieco hipnotyczny temat kompozycji, delektując się przy tym każdym wydawanym przez siebie dźwiękiem. Trudno się dziwić takiej interpretacji. Jak opowiada w wywiadach, jest to dla niego utwór święty.
„Live in Marciac” to różnorodność nastrojów i warstw. Pełna paleta brzmień, nieprawdopodobna gęstość dźwięku. Dwie ręce, przeplatające się i przesuwające po całej długości klawiatury zaskakują zręcznością, wirtuozerią. Ich niezależność sprawia, że można z łatwością pomyśleć, że Bradów Mehldau’ów na płycie jest tak naprawdę co najmniej dwóch.
Z pewnością w pełni satysfakcjonujące doświadczenie. Bogata muzyka, którą za sprawą wszystkich odcieni i subtelności można odkrywać przez wiele godzin. „Live in Marciac” zapada w pamięć, nie daje spokoju i sprawia, że ciągle się do niej wraca.