Przed koncertem Andreyi Triany w Warszawie sięgam po jej płytę “Lost Where I Belong”. Wokalistka zachwyca ciepłym głosem, ale serwuje nam też pewnego rodzaju ‘szorstkość’ śpiewania o rzeczach konkretnych i trudnych. Andreya Triana, która w 2010 roku wydała debiutancki krążek, jest jednocześnie soulowa i trochę niezidentyfikowana, łagodna, ale i charakterna, albo po prostu ciemniejsza niż kolor niebieski, jak to określa w jednym z 9 numerów oczy pewnego mężczyzny.

Tę wokalistkę, pochodzącą z Londynu i znaną ze współpracy z Bonobo, posadziłabym gdzieś obok Amy Winhouse i Adele. Próbując  sklasyfikować  ją do danego gatunku, mogłabym przejść się pomiędzy Erykah Badu i współczesnym neosoulem, może zahaczyłabym o kilka piosenek Macy Gray i o płytę Jill Scott. Daleko artystce do popu – zarówno jeśli chodzi o głos jak i o muzykę. W jej duszy gra przede wszystkim czerń, co słychać na całym albumie. Soulowe brzmienia uzupełnia saksofon i skrzypce, na koncertach pojawia się też np. tamburyn. I gdzieś w tej przejrzystości muzyki, ‘przydymiony’, ‘brudnawy’ głos – razem tworzące elektryzującą mieszankę, która utrzymuje jednocześnie w stanie spokoju, ale i melancholii. Bo jest i o miłości, i o samotności. Jest o marzeniach. Andreya Triana znajduje się klimatycznie gdzieś na granicy – usypiająca do błogiego snu, ale nie dająca zasnąć.  „Lost Where I Belong” jest więc muzycznym lunatykiem. Przyciąga, ale też nuży, jest trudne, bo do tych komercyjnych nie należy. Niby tworzy całość i to szczególnie na pierwszy rzut oka, ale potem rozdziela się na drobniejsze części.

Wyodrębnia się tytułowe „Lost Where I Belong”, które słusznie wybrane na singla, szybko wpada w ucho,  „Daydreamers”, rozpoczynające się jak podśpiewywanie nocą przy gitarze, hipnotyzujące i jazzujące „Up In Fire” lub opowiadające o oczach mężczyzny romantyczne „Darker Than Blue”. „Draw The Stars” przenosi nas z kolei do któregoś z gwiazdozbiorów. Krąży gdzieś więc w tym muzycznym powietrzu emocja, krąży energia, ale przekonują mnie one tylko na jakiś czas i jest ich za mało,  a ja percepuję Andreyę Trianę w dość małych dawkach, być może dlatego, że chciałabym wziąć od niej tylko ‘brudny głos’ i ciepło, a nie permanentny stan melancholii. Czekam więc na koncert 26 listopada w Fabryce Trzciny, bo ciekawa jestem, jaką odsłonę nam tam zaprezentuje. Mam nadzieję, że będzie koloru intensywniejszego niż niebieski, którym obecnie jest. Do  twarzy jej w muzycznym chabrowym, natomiast na płycie za dużo jest granatowej, nocnej dekadencji.