Po czym poznajemy dobrego artystę? Na pewno dowodem na jego mistrzostwo jest fakt że jego twórczość porusza nas, wzbudza emocje, daje do myślenia. Natomiast o doskonałości świadczy fakt, że każde, kolejne dzieło jest coraz lepsze, że artysta się rozwija. Właśnie kimś takim jest Mayer Hawthorne.

Kilka miesięcy temu, recenzując Epkę Mayera, wspomniałem że jest ona o wiele bardziej dopracowana niż debiutanci longplay, a to znaczy że piosenkarz potraktował poważnie swoją karierę wokalisty. Miałem rację. Trzeci w dorobku muzyka krążek dosłownie powala na kolana. Jest dogłębnie przemyślanym i zaplanowanym dziełem sztuki, wypełnionym po brzegi pozytywną energią, wprawiająca w dobry nastrój nawet największego ponuraka.

Mayer jest jak kot. Śmiało stawia coraz większe kroki, idąc swoją własną, i tylko sobie znaną ścieżką. Piosenkarz nie boi się ryzykować, i do perfekcji opanował sztukę zaskakiwania słuchaczy. Taką właśnie niespodzianką było umieszczenie na tym wydawnictwie duetu ze Snoop Doggiem. Can’t stop wyróżnia się bardzo spośród dotychczasowych nagrań piosenkarza. Odrobinę bardziej „kanciasty”, nie tylko przez obecność rapera, ale także lekko odmieniony wokal gospodarza płyty, i na pewno bardziej współczesny utwór dodaje smaku całości. Od lekko oldschoolowego stylu, do jakiego przyzwyczaił nas już Mayer, odbiegają również inne utwory. Kawałek zamykający płytę, czyli No Strings, w którym powtarzający się, przypominający plumkanie motyw, w połączeniu z fajnym basem i perkusją sprawia że kompozycja zbacza w kierunku elektro popu. Natomiast solówka na gitarze elektrycznej w A Long Time zahacza o soft rock w stylu Johna Mayera. Mamy tutaj też do czynienia z dużo szerszą skalą wokalną. Jest zdecydowanie więcej gór niż dotychczas, i Can’t stop nie jest jedynym numerem, w którym Hawthorne zdecydował się na uruchomienie szerszej skali w swoim głosie. Wystarczy posłuchać You Called Me albo The Walk, by zobaczyć nieznaną dotąd twarz naszego bohatera. Dzięki temu płyta zyskuje na wyrazistości i nabiera charakteru.

Dla mnie jest to bez wątpienia jeden z najciekawszych krążków mijającego roku. Mam wątpliwości czy przed najbliższym zbiorowym otwieraniem szampanów traf się jeszcze jakieś, dorównujące How Do You Do,  muzyczne cudeńko.