Roberta Cichego znamy jako gitarzystę, współpracującego z Anią Dąbrowską, Urszulą Dudziak i Marceliną. Jest też współzałożycielem grupy June. Po latach udzielania się w innych projektach, Robert wreszcie nagrał solową, autorską płytę, zatytułowaną „Smack”. Nam opowiedział o procesie jej tworzenia i kilku anegdotach związanych z jej powstawaniem, a także o swoich artystycznych planach na przyszłość.

Zacznę banalnie – co Cię naszło, żeby nagrać solowy album?

(śmiech) Tak naprawdę nachodziło mnie już kilka lat. Poza tym ludzie namawiali mnie na jej wydanie. Odkładałem te piosenki przez jakiś czas, bo brałem udział w wielu projektach, jeździłem w trasy koncertowe i cały czas się ten materiał jakoś gubił. W końcu jednak, gdy pokończyły się inne projekty, usiadłem i dokończyłem swój materiał. Niektóre kawałki mają 4-5 lat, a niektóre są dość świeże, bo sięgają ubiegłego roku. Materiał skończyliśmy miksować z DJ-ejem Epromem na początku grudnia.

A czemu „Smack”?

„Smack”, to historia o takim gościu, z którym kiedyś współpracowałem, a który później popełnił samobójstwo. „Smack” to także określenie heroiny. Bardziej jednak odnosi się to do tego, że w tym kawałku walę smyczkiem w gitarę, więc „Smack” wziąłem od tego uderzania. Poza tym dobrze oddaje klimat tej płyty.

www.youtu.be/3nmWAtt6ISc

Grasz tu na różnych instrumentach – nawet na drumli jak w „Breaking Bad” – jesteś fanem serialu?

Tak, bardzo mnie ten serial wkręcił. I jak skończyłem oglądać wszystkie sezony, to napisałem ten kawałek. To było jak narkotyk. A teledysk, który do niego stworzyłem za pomocą telefonu komórkowego, ma formę snu. Wcielam się w nim w Waltera White’a.

A skąd ten pomysł, by tę muzykę ochrzcić mianem „urban country”?

To akurat pomysł mojej znajomej, która przesłuchała materiał przed premierą i tak to określiła. To wyrażenie stało się punktem wyjścia do określenia tej płyty, ale to nie jest takie stuprocentowe country. Jest trochę bitów hiphopowych, trochę elektroniki. Nie jest to do końca delikatne, ładne i ciepłe.

 Sam zagrałeś prawie na wszystkich instrumentach, a kto zagrał na bębnach?

Wszystkie bębny sam programowałem. To są żywe próbki, które wykorzystałem. Nie ma jednak żywego perkusisty na tej płycie. Podobnie jest z bitami. BRK delikatnie mi „podsmażył” brzmienie w „Henhouse”.

A kto wygrał ten ‘pojedynek’ w tym utworze?

(śmiech) Nikt. Finał stanowi uzupełnienie.

Płyta jest melancholijna, ale też wydaje mi się bardzo osobista. Kilkukrotnie wymieniasz matkę chociażby w „Remitting”, czy w „Mama”. Swoją drogą – to, co słychać w tym drugim utworze, to partie smyczkowe?

Tak, moja siostra Magdalena Ziętek zagrała na tej płycie. Pojawiła się w kawałkach „Loverboy” i „Hold On”, natomiast w „Remitting” zsamplowałem jej partie.

A we wspomnianej „Mamie” specjalnie fałszujesz?

(śmiech) Użyłem tam takiego pluginu ruszającej się płyty gramofonowej. To jest zabawny patent, bo z jednej strony jest efekt bujania, a z drugiej niebezpieczny, bo można to odebrać – tak jak zauważyłeś – jako fałsz. Zabieg jest jednak celowy.

Rzeczywiście pierwotnie zakładałeś, że Ania Dąbrowska zaśpiewa w „Old Times Girl”? Pytam, bo widziałem teledysk w ramach „Balcony TV” i tam śpiewa Ola Nowak.

Współpracuję z Anią od 14 lat, więc jej zaproszenie było dla mnie naturalne. Co prawda pierwotnie ten kawałek wykonywałem sam, ale kiedy Ania go zaśpiewała, to bardzo mi jej wokal podpasował i tak już zostało. Gramy go na jej koncertach, co jest bardzo fajne. Zresztą Ania bardzo mnie wspiera i moje solowe poczynania.  Jeśli chodzi o inne wykony, tak jak podczas „Balcony TV”, to jest to otwarta kwestia, można kombinować zarówno z aranżacjami jak i z muzykami. Ola Nowak jest świetną wokalistką, więc fajnie, że w Poznaniu wystąpiła ze mną, mam nadzieję, że nie ostatni raz.

www.youtu.be/JqtbyV16Gt4

A skąd wziął się Phillip Bracken w „The Road”?

To jest niesamowity gość. Bardzo eklektyczna postać. To jest zabawna historia. Pochodzę z Opola, a moja żona, Ola – spod Opola. I kiedyś powiedziała mi, że ma znajomą Martę Gawrońską. Od razu pokojarzyłem, że to córka Pana Gawrońskiego z Radia Opole, gdzie uczęszczałem, jak byłem małym dzieciakiem. Był kolegą mojego taty, więc zabierał mnie tam. Okazało się, że Marta jest w związku z pewnym Philipem z Australii, a on jest gościem, który gra i śpiewa. Zacząłem sprawdzać jego nagrania i stwierdziłem, że są zajebiste. Do tego Philip jest wielkim człowiekiem, ma chyba metr dziewięćdziesiąt wzrostu i aborygeńską urodę. Kiedy siada i zaczyna grać, to robi się magicznie. Pomyślałem sobie, że mam jeden kawałek, w którym mógłby zaśpiewać. Złapałem go tuż przed wylotem do Australii. Idealnie się wstrzelił w „The Road”.

Co dalej?

Planuję koncerty. Od marca zaczynam wykony live na trasie Ani Dąbrowskiej „The best of”, gdzie będzie mi towarzyszył zespół Ani. Mam też kilka dat na swoje grania i tutaj jest bardzo wiele opcji. Początkowo, chciałem grać tylko z DJ-ejem. Na razie jednak będę grał sam, albo w duecie z drugim gitarzystą. Planuję też kupić sobie jakąś maszynę, z której będę odpalał podkłady. Opcji jest bardzo wiele, na razie skupiam się na promocji, a wykony live powoli układam z tyłu głowy.

A co z June?

Wydaje mi się, że temat jest zamknięty. Każdy z nas jest dość zajęty, ale widujemy się często, bo wspólnie koncertujemy z Ulą Dudziak i jest super klimat. Nie wiem jednak, czy sam June chcemy kontynuować. Na razie skupiam się na swoim projekcie.