Z pozoru zwyczajna dziewczyna, która pojechała do Nowego Jorku i zakochała się w jazzie. Z pozoru – bo to piekielnie utalentowana i wrażliwa młoda pianistka. O inspiracjach, jazzowych spotkaniach, nadchodzących koncertach (w tym Sopot Jazz Festival) i debiutanckim albumie “Forthright Stories” opowiada Katarzyna Pietrzko.

Zacznę od trudnego pytania. Powiedz proszę, kiedy możemy się spodziewać Twojego albumu. W Internecie najczęściej można natknąć się na nieco tajemniczą informację brzmiącą „coming soon”.

Płyta będzie miała prapremierę w czasie Jazztivalu 17. września w Metrum Jazz Club w Bielsku-Białej.  Będę grała z Piotrem Budniakiem na perkusji i Andrzejem Święsem na basie. Gramy w nieco ulepszonym składzie, to będzie nasz pierwszy wspólny występ z Andrzejem, którego nie mogę się już doczekać. Z kolei trasa premierowa, ta właściwa, będzie w październiku,sprzedaż internetowa ruszy tuż przed październikiem. Zagramy koncert na Sopot Jazz Festival gościnnie z Troyem Robertsem i Adamem Larsonem. Tam też również będzie można dostać płytę.

A tytuł albumu „Forthright Stories”, co się za nim kryje?

Bardzo długo się nad nim zastanawiałam. Początkowo nie było mi łatwo znaleźć słowo, które najtrafniej odda to, co chodziło mi po głowie. Aż wreszcie przyszło. „Forthright”. To znaczy: szczere, powiedziane wprost, prawdziwe, wręcz prostolinijne. I takie właśnie miałam podejście. Kompozycje oraz improwizacje na tym albumie, odzwierciedlają moje przeżycia i doświadczenia z ostatnich trzech lat. Passaic Avenue to np. utwór o tym jak wróciłam z Nowego Jorku i poczułam, że jazz jest dla mnie. Poczułam wtedy przypływ wielkiej inspiracji i to że mogę swoją muzyką opowiedzieć coś naprawdę od siebie. Swoją muzyką nawiązuje zarówno do wspomnień pozytywnych, jak i chwil frustracji, smutku czy zawodu. Tę mieszankę moich uczuć i tego, kim jestem starałam przekazać na moim albumie.

Opowiedz jak w ogóle znalazłaś się w Nowym Jorku.

Do wizyty skłonili mnie Corcoran Holt i Aaron Parks, których poznałam na Bielskiej Zadymce Jazzowej 4 lata temu. Po jednym z koncertów zupełnie spontanicznie zaczęłam grać z Corcoranem i coś wtedy zaiskrzyło. Potem się jeszcze okazało, że Aaron Parks będzie gościem specjalnym w mojej szkole, a ja mam się nim zaopiekować. Oczywiście wszyscy mieli nadzieję, że ja się z nim poznam. A ja szczerze mówiąc, nie wiedziałam wtedy ani kto to jest, ani nie umiałam jeszcze za bardzo czytać funkcji. Zaczęliśmy rozmawiać. I on w końcu do mnie powiedział: „Kasia, przyjedź do Nowego Jorku, zobaczysz jak wygląda prawdziwy jazz, zasmakujesz prawdziwego klubowego życia, prawdziwego korzennego jazzu i wiele się nauczysz”. No i pojechałem w październiku tego samego roku z moim tatą. To były intensywne trzy tygodnie. Codziennie chodziłam na 3-4 koncerty. Wchłonęłam nieprawdopodobną dawkę wiedzy, inspiracji. Mówiąc krótko – nakręciłam się. Zrozumiałam, że jazz to moja miłość i sposób na wyrażanie emocji, którego szukałam i którego nie sposób opisać.

W czasie pobytu miałaś również okazję uczyć się gry od kilku mistrzów gatunku.

Miałam wiele lekcji prywatnych, które albo sobie sama załatwiłam, albo koledzy Aaron i Corcoran podpowiadali do kogo najlepiej się udać. Byłam na przykład na lekcji u Johnny’ego O’Neala, od którego uczyłam się jazzu tradycyjnego. Największy wpływ miał na mnie jednak Aaron Parks. Pokazał mi przede wszystkim, że trzeba pogodzić się z własną duszą i nie próbować być na siłę kimś innym. Powiedział też coś, czego trzymam się do dziś: rytm jest w ciele, harmonia w głowie, a melodia w tym, co nas otacza. Pamiętam jak kazał mi grać z chustką na oczach.. to było przeżycie!

A jak wyglądało spotkanie z Kennym Wernerem?

To było już mój drugi raz w Nowym Jorku. Napisałem do niego na Facebooku. Samo spotkanie miało charakter prywatnej lekcji, której zresztą asystowała austriacka telewizja, która przygotowywała film dokumentalny o Kennym. Dokument niestety nie doczekał się realizacji, ale wiele u Wernera podpatrzyłam. Zobaczyłam inne podejście do tworzenia. U niego wszystko było zaplanowane, matematyczne, a on sam skupiony był na rozwijaniu świadomości, tego co i jak gra. To inaczej niż Aaron, który gra bardzo emocjonalnie, instynktownie.

Podobnie jak Esbjorn Svensson, którym też się inspirujesz.

Esbjorn ma wspaniałą aurę wokół siebie. To niezwykle wrażliwa muzyka, z dbałością o dźwięk i przestrzeń. Jego utwór „Seven days of falling” wielokrotnie grałam, kiedy jeszcze nie pisałam zbyt dużo własnej muzyki. Zresztą dalej nie piszę zbyt wiele kompozycji, one muszą dojrzeć, a jestem zdania, że nie można na siebie samego napierać.

Tymczasem „Forthright Stories” to w całości Twoje kompozycje

To dokładnie sześć kompozycji i trzy improwizacje. Wiele osób tworzy na zasadzie – płyta jest całością. Ja chciałam tego uniknąć. Chciałam, żeby każdy utwór opowiadał o czymś innym. Ta płyta jest po prostu o moim życiu, o tym co istotnego się dla mnie wydarzyło przez ostatnie 3 lata.

W jaki sposób powstają Twoje kompozycje?

Rzadko polegam na wymyślaniu skomplikowanych koncepcji. Częściej inspiracją jest po prostu moment, w którym coś przychodzi do głowy. Owszem muzyka jest matematyką. Ale ona się przydaje w czasie ćwiczeń, a komponowanie jest bardziej podświadomie. I musi przychodzić naturalnie. Tak jak mówił Aaron Parks, trzeba wsłuchać się w swoje wnętrze i rytm swojego ciała.