Usher zdobył uznanie w 1998 takimi piosenkami jak „My Way” czy „Nice & Slow”. Trzy lata później powtórzył sukces, wydając kolejny album i przypominając się przebojami „U Remind Me” i „U Got It Bad”. I choć to muzyka bez wielkich ambicji, trudno oprzeć się jej urokowi. Przecież każdy z nas potrzebuje czasami czegoś odprężającego i niezobowiązującego. Usher nie stracił na szczęście talentu do pisania dobrych utworów. Płyta „Hard II Love” przynosi, ku zadowoleniu fanów, kontynuację klimatów obecnych przed laty. Jego najnowsze propozycje bardzo mocno naznaczone są wpływem muzyki soul, a głos ciemnoskórego artysty jest niemal dla nich stworzony. Takich wykonawców jak on radio po prostu kocha.

usher-hard-2-love

W twórczości Ushera można znaleźć odniesienia do muzyki takich legend, jak Luther Vandross czy Ja Rule. I dobrze, bo są to klasycy, którzy wytyczyli ścieżki nowoczesnego R&B. Opierając się na ich doświadczeniach, Usher prezentuje naprawdę coś przyjemnego. Ale jego główną siłą nie są wyłącznie inspiracje, lecz feeling, którego tak brakuje w niektórych nowych produkcjach. Płytę promuje utwór „No Limit”, który dość szybko zawędrował na listy przebojów (nie bez powodu) i zapewne nie będzie jedynym utworem z tego albumu, który pójdzie tą drogą.

Całość utrzymana jest w aktualnie modnym stylu, czyli nowoczesne, ale oszczędne beaty i doskonała szkoła śpiewania. Świetne podkłady zostały wzbogacone o dodatkowe smaczki, jak choćby latynoamerykańskie rytmy w „Champion”. Dużym atutem jest udział gości, wśród których znaleźli się Priyanka Chopra, Young Thug czy Ruben Blades. Jak można się spodziewać, wynik spotkania tak znanych nazwisk potrafi przekonać każdego malkontenta, mimo ze płyta należy do tych raczej komercyjnych.

www.youtube.com/watch?v=3w0yqAdJ1iY

Album „Hard II Love” nie przynosi muzyki specjalnie odkrywczej, ale i też takiej przynosić nie musi. Ot po prostu, jest to zbiór piętnastu nie wybijających się kompozycji, których przesłuchanie nie wymaga od słuchacza specjalnego zaangażowania, ale też nie razi banalnością. Obfitujący w mnóstwo ładnych, delikatnych melodii, wprawia słuchacza w całkiem przyjemny, nieco senny nastrój. Nie będę wyróżniał żadnego fragmentu tej płyty, bo na tak na dobrą sprawę żaden na wyróżnienie nie zasługuje. Niezależnie, czy Usher przedstawia muzykę rozpisaną na wieloosobowy skład, czy prezentowaną niemal a capella przez wokalistę, nieodmiennie mamy tu do czynienia po prostu z ładną piosenką. I to wszystko, co propozycji Amerykanina mogę napisać.

Można potraktować tę płytę jako wydarzenie muzyczne, ale nie jest na tyle dobra, by wynieść ją na ołtarz R&B. Myślę, że Ushera stać jednak na więcej.

Ocena płyty: