Podczas tegorocznego Jazzu nad Odrą o kapeluszach, Johnie Coltrane i free jazzie rozmawialiśmy z Archie Sheppem.

Czy gdy nagrywaliście tak legendarne albumy jak A Love Supreme czy Ascension miał Pan świadomość, że staną się one aż tak znaczące?

Nie myślałem o tym czym te nagrania się staną. Byłem zachwycony samą możliwością nagrywania płyty z Johnem Coltrane’m czy Pharoah Sandersem. Czułem się wyróżniony tym, że John zaprosił mnie do studia.

Czy grał Pan kiedyś z Milesem Davisem?

Zdarzyło się raz i to właściwie przez przypadek, ale nie wyszło to najlepiej. Miles zszedł ze sceny i wraz z Herbie’m Hencockiem, Wayne’m Shorterem, Tonym Williamsem i Ronem Carterem graliśmy bez niego. Miles w tamtym czasie nie był zbyt zainteresowany muzyką, którą grałem. Za mało w niej było swingu. Nie zgadzała się ona z jego koncepcją.

Zdaje się, że Miles nigdy nie miał zbyt dobrego zdania o free jazzie…

Tak naprawdę fusion jest swego rodzaju interpretacją free jazzu z dodatkiem różnych naleciałości. Free jazz wyszedł z tradycyjnego jazzu, który Miles pomógł ukształtować.

Gdy wspomina Pan czasy nagrywania A Love Supreme czy Mama Too Tight to co pan czuje?

W tym czasie zacząłem być kompozytorem, byłem pod wpływem Milesa Davisa jak wielu innych muzyków. Odnalazłem swoją własną konwencję chociaż zawsze podpatrywałem innych.

Wspomniał Pan, że muzyka jazzowa nie miała wielu odbiorców wśród czarnej publiczności.

Zwłaszcza taka jak moja. Czerpała ona z współczesnej muzyki klasycznej, a nie z rytmów tanecznych jak bardziej tradycyjny jazz więc czarni amerykanie nie byli zbytnio nią zainteresowani. Cecil Taylor studiował współczesną muzykę klasyczną na Uniwersytecie i myślę, że był nią bardziej zainspirowany niż np. B. B. Kingiem. Gdy zacząłem z nim grać przejąłem od niego wiele rozwiązań wynikających właśnie z inspiracji tą muzyką. Skupiłem się bardziej na akademickich niż użytkowych elementach muzyki.

Były jednak płyty, które zostały skierowane do czarnego odbiorcy. Mam tu na myśli szczególnie Head Hunters Herbie’go Hancocka czy On the Corner Milesa Davisa.

Herbie zawsze grał tradycyjny jazz. Dopiero na początku lat 70 jego gra się zmeniła. Z biegiem lat można zauważyć, że ja zacząłem odchodzić od free i grać tak jak on na początku swojej kariery, a on wraz w Wayne’m Shorterem stawali się coraz bardziej free.

Wie Pan o Johnie Coltrane coś czego nie wie nikt?

Niewielu ludzi chyba wie, ale to jeden z najlepszych wykonawców bluesa. Wielu ludzi kojarzy go z bardziej free jazzowym obliczem, jednakże trzeba było usłyszeć jak on grał Chasin’ The Trane! Miał świetne poczucie swingu i oryginalność. Był jednym z najlepszych bluesowych graczy w mieście.

Dlaczego przeprowadził się Pan do Francji?

Nigdy się tam nie przeprowadziłem! Od 50 lat mieszkam w Massachusetts. Wiele osób myśli, że mieszkam we Francji, ale tam tylko poznałem swoją żonę i mieszkałem przez krótki okres czasu.

Jakie plany na najbliższy czas?

Cóż, muszę zarobić trochę pieniędzy. (śmiech) Nie jestem tylko muzykiem, ale również pisarzem. Piszę sztuki teatralne i krótkie opowiadania a na to potrzeba pieniędzy. Gdy chce się tworzyć coś intelektualnego nie można martwić się o dzień powszedni i potrzebna jest ta beztroska, którą zagwarantować mogą pieniądze.

Pana znak rozpoznawczy to kapelusze i czapki. Dlaczego akurat tę część garderoby umiłowałeś najbardziej?

Gdy miałem włosy to ich nie potrzebowałem (śmiech) Bardzo je lubię, każdy z nich ma własną osobowość. Gdy dorastałem w getcie w Filadelfii kapelusze symbolizowały kim byłeś. Każdy nosił je na swój własny sposób i każdy z tych sposobów wyróżniał Cię i określał Twoją osobowość.

Dziękujemy za rozmowę.