Na sklepowej półce z napojami stoi obok siebie naturalny sok i rasowany chemią „nektar”. Oba są słodkie i owocowe, ale osoba o wrażliwym podniebieniu natychmiast wychwyci różnicę. Podobnie jest z najnowszym wydawnictwem Reni JusisBang!” – to „tylko” pop w tanecznym sosie, ale czuje się, że nie był aromatyzowany, sztucznie barwiony i utwardzany w wielkiej fabryce. Nie maczali w nim paluchów zawodowi macherzy od kompozycji i tekstów. Dlaczego taka płyta tyle czasu czekała na wydanie? Ach, prawda, wydawcy boją się niestereotypowych płyt…

RENIJUSIS_Bang

Na próbach błyskotliwego opisania muzyki na najnowszej płycie Reni Jusis można by spędzić wiele godzin. Można by rozwodzić się na temat ich bogatych inspiracji. Wszystko na nic, bowiem w efekcie „Bang!” okazuje się być gigantycznym, psychodelicznym wężem, który oplata, krępując ruchy. Reni Jusis miesza różne style, wykorzystując cały arsenał dziwacznych dźwięków (laptopowe kliki, zgrzyty, kiczowate melodyjki, disco-chaos, specyficzne poczucie humoru).

Muzyka na „Bang!” – dynamiczna i zadziorna, przeczy wszelkim mitom o polskiej flegmie. „Bejbi siter”, „Zombi świat” zmuszają wręcz do powstania z fotela i odtańczenia kilku tańców-połamańców. Na szczęście nie zapomniano i o tych, którzy za tańcami nie przepadają. Oszczędne „Kęs” to kilka minut kojącego spokoju. Sporo w tej elektronicznej muzyce jest chłodu, dystansu połączonego z uroczym wyrafinowaniem, a nawet demonicznością, która wychodzi z Reni Jusis w utworze „Y&Y”. Razem stanowi to kuszącą mieszankę, której nie warto zbyt długo się opierać.

www.youtube.com/watch?v=T3Cc7Qsghfc

Fakt, że dla każdego z jej nowych numerów znalazłby się zachodni odpowiednik, świadczy jedynie o tym, że Reni Jusis, jak mało kto u nas, bacznie obserwuje, co dzieje się na świecie. Poszukuje, wyławia co ciekawsze zjawiska, by z powodzeniem przenieść je na grunt własnej twórczości. Tym razem niebanalne umiejętności wokalne i niewątpliwy zmysł pisania bezpretensjonalnych tekstów testuje w konwencji bardzo odważnej elektroniki.

Album jest prowokacją i jawną drwiną, przepełniony autoironią i mądrymi obserwacjami. Reni Jusis odsłania prawdziwe oblicze polskiego „highlifu”, pełnego tandetnego blichtru i owianego mgiełką absurdu („Po kolanach w mule”). Nie kryje awersji i wstrętu do zwyczajów nowobogackich mieszczan („Bilet wstępu”). Depresyjnego i mrocznego klimatu nadaje płycie wątek miłości („Koniec końców”). Na szczęście Reni Jusis zamiast ckliwych i oklepanych frazesów pisze o uczuciach prosto i zarazem wzniośle.

Trzeba się wykazać nie lada odwagą, by wydać album, na którym nie ma ani jednego ewidentnego hitu. Ale Reni Jusis wcale nie nagrała go dla mas przytupujących na weselach w rytm „Zakręconej”. „Bang!” to jej osobisty, intymny rozrachunek z dotychczasową karierą. Przekonujące podsumowanie prawie dwudziestoletniego już ubarwiania swoją osobą rodzimej sceny pop, która w zestawieniu z jej charyzmą i pomysłami jest bledsza niż kiedykolwiek. Jak żadna inna rodzima gwiazda ma u swych stóp całą Polskę.

Ocena płyty: