Czas przestać eksploatować na prywatkach nagrania Michaela Jacksona i Jamesa Browna! Fleur East, nagrała album, który w świeży i porywający sposób przywołuje reminiscencje „Gorączki sobotniej nocy”. Brytyjka raczy nas tak kiczowatym, że aż ekscytującym kolażem archaicznego disco-boogie i współczesnego funku. Umiejętne łączenie afroamerykańskiego dziedzictwa z komputerowym rytmem jest jak sentymentalne spotkanie po latach w kręgu czarnej rodziny.

fleur-east-love-sax-flashbacks-thatgrapejuice

Fleur East podbiła rok temu serca miłośników brytyjskiego X-Factora swoimi żywiołowymi występami. Teraz przyszedł czas na sprawdzian jej możliwości. Jeśli mierzyć go sukcesem pierwszego singla, wypadł świetnie – „Sax” okupował czołówki list przebojów wystarczająco długo, by o wokalistce znów stało się głośno. „Love, Sax and Flashbacks” stanowi niebywale intrygującą podróż po różnych muzycznych stylistykach od R&B i słodkiego, melodyjnego popu, przez hip hop oraz elektronikę. Nad całością unosi się rozkoszne, funkowe bujanie. Gdyby świat był piękny, taki inteligentny pop królowałby w rozgłośniach radiowych.

Głos Fleur przenika jak słoneczko spoza rzadkich chmur komputerowych brzmień klawiszy i błyskawic loopów. Aranżacje utworów są nowoczesne i bardzo bogate. W przeciwieństwie do rozwiązań brzmieniowych – repertuar raczej tradycyjny, choć melodie mają w sobie duży potencjał przebojowy. Na debiutanckim krążku czarnoskóra artystka korzysta zarówno z technicznych nowinek, jak i całej gamy „żywych” instrumentów, które dodatkowo pomagają nawiązać więź z tradycją kultury afroamerykańskiej, zwłaszcza z jej taneczną historią.

Fleur East rzeczywiście wyczuwa nastrój imprezowych parkietów. Jej muzyka wprawdzie nie jest odkrywcza, ale na szczęście daleko jej również do przesadnego zadęcia. Hip hopowe wstawki i żeńskie chórki nadają atrakcyjności nagraniom, choć same kompozycje trudno uznać za wyszukane. Efektowna płyta dla tych, którym wystarczy funkowy rytm i klubowy nastrój.

Album wieńczy przebój Marka Ronsona i Bruno MarsaUptown Funk”, którego wykonanie przez Fleur w finale „X-Factora” przyspieszyło premierę oryginalnego utworu. Niewiele brakowało, by światowy hit był bardziej kojarzony z jej brawurowym występem niż z oryginałem.

Mimo nowoczesnego ujęcia tematu, płyta brzmi niezwykle lekko i przebojowo, a takie utwory jak porywający „Baby, Don’t Dance” czy radosny „More and More” świetnie sprawdzą się u cioci na imieninach. Tina Turner na sterydach i po gazie rozweselającym.

Ocena płyty: