Pięć osób z Teksasu, które śpiewa a cappella używając jako orkiestry swoich strun głosowych, ust, krtani i uszu.

Pentatonix-2015-Self-Titled-Album-Cover-Art_2015-10-20_23-55-54

Nie przypadkowo wybierają nazwę Pentatonix, bo pentatonika to nic innego jak skala złożona z pięciu stopni właśnie, zbudowana w obrębie oktawy. Czy liczba 5 jest dla nich szczęśliwa? I czy gdzieś już tego nie było? A konkretnie rzecz biorąc: grupy kilku śmiałków, którzy stojąc przed publicznością tłumaczą symultanicznie swoje ciała i serca na dźwięki?

Warto to sprawdzić słuchając najnowszego albumu “Pentatonix“, stanowiącego czwarte z kolei wydawnictwo w dorobku zespołu. Artyści znani są m.in. z coverów różnych utworów muzyki popowej. Był Daft Pank, Michael Jackson, była Beyonce. Teraz mamy w rękach autorski materiał, ale znajdą się na nim również powroty do przeszłości np. “If I Ever Fall In LoveShai.

Jaki jest ten materiał? W kategoriach ciężkości lub głębokości przekazywanych przeżyć i treści – bardzo lekki, w skali odcieni i temperatury dźwięków – słoneczny, czasem nostalgiczny, a poza tym…bardzo lekki? Gdyby nie świadomość, że Ci zdolni chłopcy i równie utalentowana dziewczyna stworzyli płytę a cappella, wyszedłby z tego dość płytki i szybki do zapomnienia pop. Finezji i smaku dodają technika oraz pomysł. Jeśli to właśnie przez nie patrzymy na “Pentatonix“, tworzy się “dobry początek”, ale nie arcydzieło. Coś co zaciekawia, ale nie porywa.

Zresztą nikt nie powiedział, że nie może być po prostu lekko i beztrosko. Na albumie brakuje jednak piosenek, które przyciągnęłyby słuchacza na dłużej, okazały się świetnym hitem na jakiejś domówce, albo chociaż wydobyły z zespołu jego faktyczny potencjał, widoczny szczególnie na YouTube – we wszystkich możliwych coverach.

Can’t Sleep Love” czy “Misbehavin’” to najlepsze punkty płyty. Są oderwaniem się od ziemi, romantycznym marzeniem o niespaniu w nocy z czyjegoś powodu i obietnicą bycia grzecznym podczas rozłąki z naszą miłością.

Cracked” jest z kolei drugą stroną medalu – małym pęknięciem na duszy i sercu, spowodowanym przez kłamstwo. Ale jak to zwykle bywa – nie ma już odwrotu.

Za mało jest jeszcze Pentatonix w Pentatonix. Muzyka a cappella, miłość i orkiestra głosów to elementy, które powinny tworzyć składową gotowej do odpalenia energetycznej bomby, każącej co najmniej wstawać i tańczyć. Zespół natomiast jeszcze takich odruchów nie wywołuje, wprawdzie skłania do uśmiechu i do kilku ponownych odtworzeń większości swoich piosenek, ale te… szybko się nudzą.

Mimo wszystko dajmy zespołowi szansę. Niech znajdzie dobrego ghostwritera i nagra lepszy krążek. Skoro więc bomba jeszcze nie wybucha całym swoim potencjałem, niech zacznie chociaż tykać… Zatem: CZAS START!