Od dłuższego czasu hip hop czeka na kolejny przełom w swojej historii. Być może mamy z nim do czynienia właśnie teraz, przy okazji pierwszej płyty Raury’ego. Ten dziewiętnastolatek z Atlanty jest uważany za nadzieję gatunku, którego pierwotnym celem była zabawa słowem i dźwiękiem. Na „All We Need” wyczarował muzykę nieporównywalną z niczym, co wcześniej zaistniało w długiej historii hip hopu.

Debiutanckim mixtapem „Indigo Child” sprzed roku podbił serca krytyków. Przekonał do siebie rzesze słuchaczy, którzy na rapowanie reagowali dotąd gęsią skórką. Zaprezentował styl oryginalny, nieporównywalny z niczym, co wcześniej słyszeliśmy na hiphopowym podwórku. Udowodnił, że pozostając w świecie hip hopu łatwo wydostać się z getta własnej dzielnicy i spojrzeć na świat z perspektywy szerszej niż krawędź osiedlowej ławki. A przede wszystkim miał coś do powiedzenia. I powiedział to w inteligentny, błyskotliwy sposób.

Na swoim debiutanckim albumie „All We NeedRaury przerasta rymujących „ziomali”. Słychać, że między nim a resztą rapowej sceny nie da się postawić znaku równości. Przerasta samego siebie, bo „All We Need” to nie tylko dojrzalsza, bardziej różnorodna i ciekawsza kontynuacja ubiegłorocznego „Indigo Child”, co wręcz inna muzyczna bajka – tak, jak brzmi „All We Need”, nie brzmiało już dawno nic w muzycznym świecie.

All We Need” uwodzi. Czaruje. Raury ma swój, natychmiast rozpoznawalny, bardzo oryginalny styl. Zaliczany do przedstawicieli nowej fali w hip hopie, jest chyba najbardziej z nich wszystkich nastrojowy. Na „All We Need” sięga do różnych gatunków szeroko rozumianej czarnej muzyki. Obok hip hopu sprawdza się zarówno w soulu, folk rocku i indie. Oszczędne, czarujące aranżacje pozwoliły Raury’emu ukazać pełnię jego niebagatelnych możliwości wokalnych. Brzmienie jest wręcz urzekające w swojej prostocie, a wespół z pełnymi pasji afrykańskich zaśpiewów tworzy krystalicznie czystą dawkę jak najbardziej pozytywnej energii. Na „All We Need” nie brakuje luzu i pozytywnych tekstów. Płycie daleko do przesadnej rapowej egzaltacji, zadęcia i przygnębiającej atmosfery.

Balansując na krawędzi awangardy, Raury odważnie wychodzi poza hiphopowe konwencje. Nie boi się poddać surowemu regałowemu bujaniu. Zamiast głupkowatych skitów przestrzeń między numerami woli wypełnić jazzową improwizacją. W podkładach czuć lekkość i gotowość do przełamywania brzmieniowych barier hiphopowej estetyki. Z dumnie podniesioną głową jeszcze bardziej na przekór hiphopowemu środowisku odsuwa się od rapowej ulicy – jej brzmień i problematyki. Zamiast obserwacji amerykańskich obyczajów, młody muzyk skrywa pod błyskotliwymi metaforami pokłady pozytywnej energii. Zamiast opowiadać o rzeczywistości dla wszystkich widzialnej, opisuje rzeczywistość przez pryzmat własnych emocji.

Raury ma niebywały talent do pisania wspaniałych melodii oraz zaklinania w nich surowej, hiphopowej energii, której bliżej do Marvina Gaye’a niż do Kanyego Westa. Paradoksem tej płyty jest fakt, że momentami to, co wydaje się skromne, zapiera dech w piersiach – intymne, dźwiękowe panoramy, elementy soulu i gospel misternie wplecione w hiphopowy zgiełk. To jedna z tych płyt, które smakuje się i sercem, i intelektem. Wspaniały debiut.

Ocena płyty: