Po zakończeniu działalności Sistars Bartek Królik i Marek Piotrowski zapowiadali płytę pod szyldem Plan B. W międzyczasie nagrywali z m.in. Agnieszką Chylińską i Natalią Kukulską. Na wspólne zespołowe dzieło chłopaków musieliśmy trochę poczekać. Dziś możemy się już cieszyć muzyką zespołu Spoken Love, a o jego powstaniu i szczegółach nagrywania debiutanckiej płyty opowiedzieli nam jego założyciele.

Pamiętamy, kiedy funkcjonowała nazwa Plan B. Pod tym szyldem nagraliście płyty z Agnieszką Chylińską, Natalią Kukulską i pojawiliście się gościnnie na płycie Numer Raza. Jak to się ma do Spoken Love?

Bartek: Plan B był naszym planem B po rozpadzie Sistars i jednocześnie nazwą działalności stricte producenckiej. Natomiast Spoken Love to nazwa naszego autorskiego zespołu.

„Spoken Love” jest namacalnym, czy raczej słyszalnym dowodem na to, że z każdym przesłuchaniem inaczej się ją postrzega. Na początku słyszałem w niej różne odniesienia: od D’Angelo i Prince’a, aż po Justina Timberlake’a, czy Drake’a. Z czasem jednak zdałem sobie sprawę, że to jest bardzo autorska rzecz, czasem minimalistyczna, atmosferyczna, a chwilami dość zwiewna. Mam wrażenie, że ta muzyka unosi się na jakiejś chmurze albo pyle. Tam nie ma mocnego walnięcia, tylko jest taka dość charakterystyczna delikatność.

Bartek: To jest wynikiem naszych zrównoważonych charakterów. Dodatkowo punktem centralnym tej płyty jest mój głos, mający z natury pewne określone cechy. W zależności od tego jaki jest wokalista, jaki ma charakter i warunki głosowe, to taka jest jego muzyka. Mój głos jest dość lekki i czysty, nie ma chrypki i takiego „brudu”. W związku z tym będzie lepiej się mixował w rzeczach delikatniejszych.

Marek: Z drugiej strony pierwotny koncept na płytę był taki, że bity miały być troszeczkę niekompletne, elektroniczne, zepsute, pozbawione dolnego pasma. Potem to się trochę zmieniło. Dodaliśmy pierwiastka muzycznego – doszło dwóch perkusistów i pojawił aspekt grania na żywo.

Bartek: Pozbycie się tego szerokopasmowego brzmienia miało spowodować, żeby ta płyta była bardziej „prywatna” i sprawiająca wrażenie czegoś zniszczonego. Jednak to charakterystyczny puls znany z czarnych brzmień, a z drugiej strony przestrzenność zdominowały ten album. To wynik tego, skąd pochodzimy. Z jednej strony puls wielkiego miasta, z drugiej ta mazurskość i jeziorskość.

Wspomnieliście, że bywało tak, że nie wiedzieliście, jak skończyć dany utwór. A czy któryś z numerów, który znalazł się na płycie wymagał jakiejś szczególnej pracy?

Marek: Pierwszym numerem jaki powstał na tę płytę był „Moonlight Teardrops” z Chesneyem Snowem, który po prostu kiedyś nagrał u nas w studio swoją poezję. Zremiksowaliśmy ówczesny podkład. To poszło dość szybko.

Bartek: Najwięcej pracy kosztował „Reverie” oraz połączenie „Beautiful One” i „Under The Sun”. Zestawienie tej synthpopowej elektroniki z żywymi bębnami zajęło trochę czasu w tym ostatnim utworze, gdzie klimat jest taki trochę retro… Właściwie o każdym numerze na każdej płycie moglibyśmy napisać historię..

A czy Karma Stewart, która zaśpiewała w „Tender Rose” nagrywała u siebie, czy u Was?

Bartek: Nagrywała w Austin w Teksasie u swojego człowieka i potem przesłała nam swoje partie. Także odbyło się to drogą internetową.

Wspomnieliście, że na płycie pojawiają się prawdziwe bębny. Lester Estelle Jr. i Thomas James Pettit zagrali w zaledwie dwóch utworach na płycie. Łatwiej było zaprogramować perkusję, niż zatrudnić na płycie np. jednego bębniarza?

Marek: To jest głównie kwestia wyboru brzmienia. To po prostu wybór środków, jakich chcieliśmy użyć przy nagraniu tej płyty. Aspekt finansowy też miał duże znaczenie. Wynajęcie dużego studia kosztuje..

Bartek: Chcieliśmy, żeby ta płyta była bardziej elektroniczna i bardziej produkcyjna, niż live’owa, także po to, by potem w warunkach koncertowych zagrać ją zupełnie inaczej i dać tym piosenkom nowe życie.

Skąd w ogóle wziął się w Waszym otoczeniu Lester? Bo towarzyszył Wam już na koncertach z Agnieszką Chylińską.

Bartek: Kiedyś była taka muzyczna moda w Internecie na wyszukiwanie bębniarzy shredsowych i gospelowych. Szukając tego typu brzmienia, natrafiliśmy na Lestera, który brzmiał zupełnie inaczej, niż ci wszyscy bębniarze, mimo że miał te same korzenie. Bardzo nam się spodobał, bo grał te wszystkie „michałki” tylko zupełnie inaczej. Słychać u niego w grze, że ma zaplecze studyjne i że myśli bardziej kompozycyjnie, niż stricte technicznie. Nawiązaliśmy kontakt, spodobały mu się nasze produkcje i tak zaczęła się nasza współpraca.

Wspomnieliście, że Chesney współpracuje z Wami od 6 lat. Nie było pomysłu, żebyście to Wy napisali teksty na płytę?

Marek: Chesney jest poetą i bardzo dobrze operuje słowem angielskim.

Bartek: Naszym założeniem było też to, by stworzyć taki projekt, z którym pojedziemy na festiwale zagraniczne. Poza tym dzisiaj internet daje możliwość globalnego rozpowszechnienia, więc nagraliśmy materiał po angielsku.

A skąd w tym wszystkim pojawił się Chris Gehringer, który masterował płytę?

Bartek: Spełniliśmy swoje marzenie.

Marek: To jeden z topowych ludzi na świecie. Ma bardzo bogate portfolio (śmiech)

Będzie więcej koncertów?

Bartek: Chcielibyśmy, natomiast najpierw musimy zapracować na markę. Granie koncertów polega na tym, że organizator koncertów z danego miasta musi się skądś dowiedzieć o zespole żeby zorganizować koncert. Każdy zespół chce grać koncerty, natomiast nie każdy chce, by ten zespół je grał. Jeżeli zespół nie jest znany, to nie gwarantuje to frekwencji na koncertach. W związku z tym organizatorzy nie podejmują takiego ryzyka. My, pomimo naszego wieloletniego dorobku, musimy stale przypominać ludziom o sobie i udowadniać, że potrafimy grać na żywo (śmiech)

Co następne? Łaki Łan, czy płyta Agnieszki Chylińskiej?

Bartek: Trudno powiedzieć, bo my pracujemy równolegle nad kilkoma albumami

Marek: Łąki Łan i Agnieszka. Poza tym Krzysiek Zalewski kończy płytę, a my pomagamy mu w trzech utworach.