Jazz to wolność. Pomyśl o tym. – Thelonious Monk

Jazz żyje, wciąż ewoluuje, odkrywając przed nami nierzadko nowe obszary muzycznej eksploracji. Dla większości to prawda mniej lub bardziej, ale jednak oczywista, nie mająca znamion estetycznego objawienia. „Problemem” jest istota tej prawdy, która budziła i budzi nadal emocje skrajne, dzieląc muzykofilów na zwolenników i przeciwników jazzowej awangardy – najczęściej trudnej i wymagającej, dla jednych – posiadającej wybitne walory artystyczne, dla innych – nie posiadającej ich w ogóle.

To konflikt, którego reprezentacją jest dla mnie, organizowany już po raz czwarty, Enter Music Festival. Leszek Możdżer, który jest dyrektorem artystycznym poznańskiej imprezy, co roku zaprasza nad Jezioro Strzeszyńskie muzyków, których twórczość pozwala doświadczyć tego, co stanowi o fenomenie jazzu, jako gatunku nieustannie rozwijającego się, podlegającego ciągłej progresji. Możliwość poznawania nowych perspektyw wpisujących się bardzo jasno w pochód innowacyjności, jest bowiem immanentną cechą tego wydarzenia. Tegoroczna edycja nie była wyjątkiem.

Chcąc przedstawić powyższe, opiszę pokrótce występy 3 Cohens Sextet i samego Możdżera. Zanim jednak to zrobię, trzeba jasno stwierdzić, że z jazzem łączy się nieodłącznie idea fetyszyzacji indywidualizmu. Tym, co decyduje o indywidualności jest bowiem ekspresja jednostki. Owa muzyczna ekspresja w tych dwóch szczególnych przypadkach różniła się znacząco, przedstawiając zjawisko, o którym tu mowa.

3 Cohens Sextet to artystyczny kolektyw, którego trzonem jest rodzeństwo z Tel Awiwu: trębacz Avishai Cohen, saksofonista sopranowy Yuval Cohen oraz jedyna w zespole kobieta, siostra obu panów, Anat Cohen – genialna saksofonistka tenorowa i klarnecistka. To właśnie ta trójka, wraz z towarzyszącymi im muzykami, była najmocniejszym punktem tego festiwalu. Z powodzeniem stworzyła bowiem muzykę improwizowaną, której percepcja nie wymagała od słuchacza większej cierpliwości, bardzo łatwo dostarczając mu niezapomnianych wrażeń artystycznych. Cohenowie skutecznie połączyli muzyczne estetyki rodem z allenowskich filmów lat 70. z awangardową aranżacją, umożliwiającą niczym nieograniczone pole ekspansji wyobraźni. Był w tym jakiś uniwersalizm, który zaczarował publiczność bez względu na osobiste preferencje zebranych. Dało się to wyczuć, doświadczyć tego zmysłowo, widząc i słysząc ich żywiołową, niezwykle entuzjastyczną reakcję.

Możdżer to z kolei już inna historia. Jego występy pierwszego i drugiego dnia festiwalu wzbudziły – jak się domyślam nie tylko moją – konsternację. Jej źródłem były odczucia towarzyszące przede wszystkim słuchaniu „Piano Phase”, czyli klasycznej kompozycji Steve’a Reicha, wybitnego wirtuoza fortepianu i ojca minimalizmu w muzyce. Zakłopotanie, które czułem dotyczyło mojej oceny tego typu twórczości – jej rytmicznych, czasowych, bardzo hermetycznych ram. Nawet dzisiaj, mimo upływu czasu, nie jestem w stanie stwierdzić, czy mi się ona podobała, czy zrozumiałem filozofię za nią idącą. Nie wiem nawet z czego to wynika – z mojej wrażliwości estetycznej czy po prostu z niezrozumienia ontologii, aksjologii dzieła muzycznego, psychologii muzyki, semiologii i semiotyki, czyli tego wszystkiego, co z pewnością ułatwiłoby mi znalezienie sensu, wartości możdżerowskiej kreacji.

Konstatacja płynąca z mojej refleksji jest bardzo prosta – ten dwudniowy festiwal był doskonałą okazją do tego, by zdać sobie sprawę, że granica między jazzem a muzyką współczesną kompletnie się zatarła. Stosowane dotychczas kategoryzacje, nie mają już racji bytu. Stają się nieaktualne, wymagając redefinicji i pojęciowych transgresji. Rządzi indywidualność, wolność, stylistyczny eklektyzm, którego wyrazem – często fałszywym i szkodliwym – jest dialektyka awangarda/tradycja. Muzyczne przedsięwzięcia, takie jak poznański Enter, pokazują jednak wyraźnie, że traktowanie klasyfikacji „jazz nowy”, „jazz stary” jako kryterium dobrej muzyki i złej muzyki jest zawodne. Zarówno jazzowy postęp jak i konserwatyzm miewają wiele postaci. Niektóre z nich akceptuję łatwiej, niektóre trudniej. Innych nie zaakceptuję prawdopodobnie nigdy. Pewnym jest fundament właściwy jazzowi w ogóle – to „gatunek” emocji i impresji chwili…