Kolejny dzień Bielskiej Zadymki Jazzowej upłyną pod znakiem około jazzowych brzmień. Jak zwykle niesamowity i wspaniały w roki konferansjera Jan ‘Ptaszyn’ Wróblewski zapowiedział bohatera tegorocznego cyklu „Okolice jazzu”, zespół Incognito. Jedenastoosobowa grupa muzyków wraz ze swoimi instrumentami ledwo zmieściła się na scenie.

incognito bielska zadymka_02fot. koperskaphotography.com

Publiczność na sali była dość ciasno stłoczona pomimo usunięcia miejsc siedzących. Frekwencja była chyba największa właśnie na tym koncercie. Brak krzeseł był spowodowany nie tylko znacznie większą ilością osób, ale przede wszystkim tym, że prezentowana muzyka byłą idealna do zabawy. Podczas ponad dwugodzinnego koncertu cała sala się bujała, wiele osób tańczyło, ludzie śpiewali, klaskali i bawili się znakomicie. Bardzo dobra energia, jaka emanowała od wszystkich muzyków, ich doskonały kontakt z publicznością oraz muzyka jaką prezentowali, to wszystko spowodowało, że wieczór należał do naprawdę udanych i niezwykle rozrywkowych.

Incognito to zespół będący już legendą acid jazzu. W swojej twórczości łączy przede wszystkim funk, soul i jazz. W tym roku zespół obchodzi 35- lecie swojego istnienia, ma więc za sobą duży dorobek w postaci pokaźnego zbioru płyt oraz długą tradycję. Na czele formacji stoi gitarzysta i kompozytor Jean-Paul „Bluey” Maunick. Podczas długiego koncertu muzycy zaprezentowali wiele ze swoich przebojów takich jak „Get into my groove”, “Talkin’ loud” czy „Always there”.

incognito bielska zadymka_03fot. koperskaphotography.com

Energia, jaka towarzyszyła ich występowi była niesamowita. Dało się odczuć, że artyści dają z siebie wszystko podczas występu. Nie oszczędzali siebie, swoich głosów i instrumentów. Bawili się przy tym wyśmienicie, zarażając pozytywną energią całą publiczność. Poza wspólną grą, każdy z muzyków wchodzących w skład zespołu miał wiele przestrzeni dla siebie. Było mnóstwo solówek, w których artyści pokazali swoje możliwości. Moją uwagę przykuł zwłaszcza saksofonista James Anderson. Jego solowe popisy, przeradzające się czasami w improwizacje były zaskakujące i naprawdę świetne. Uwagę zwracał także grający na klawiszach Matthew Cooper, który w swój występ wkładał bardzo dużo ekspresji. Poza muzykami, swoje możliwości wokalne prezentowało aż trzech wokalistów. Wszyscy razem idealnie się ze sobą zgrywali, a przypomnę, zespół liczy aż jedenastu członków. Zgranie tak wielu osób z pewnością jest wyzwaniem i sztuką. W przypadku zespołu Incognito, jest to przedsięwzięcie w całości udane. Co więcej muzycy nie mieli sztywno przypisanych ról, co pokazali swobodnie się nimi zamieniając. Tak stało się podczas jednego z utworów, kiedy to artyści pozamieniali się instrumentami. Takie zwroty akcji bardzo podobały się publiczności, która wznosiła okrzyki zachwytu.

incognito bielska zadymka_04fot. koperskaphotography.com

Cóż więcej pisać, występ Incognito należał do bardzo udanych, publiczność była zadowolona i co ważne, bardzo dobrze się bawiła przy dźwiękach takiej muzyki. Jedyny minus koncertu to zbyt duża głośność. Chwilami było to ciężkie do zniesienia i jeszcze długo po koncercie moje uszy dochodziły do siebie. Co gorsze z tego też powodu chwilami wszystkie dźwięki się zlewały, nie było słychać wokalistów ani poszczególnych instrumentów. Do niczego więcej przyczepić się nie można.