Trzy lata po wydaniu “Some Kind of Trouble”, James Blunt powraca z nowym albumem – “Moon Landing”. Słuchając wszystkich jedenastu propozycji z nowej płyty, nietrudno znaleźć na niej wielu świetnych utworów oraz perełek.

Głównym producentem płyty został Tom Rothrock. Razem z Bluntem, nad utworami pracowali m.in: Steve Mac, Daniel Ornelio, Wayne Hector, Arnmar Malik czy Claude Kelly. Czwarte wydawnictwo Blunta promuje dynamiczny i typowo radiowy singiel “Bonfire Heart”. Usłyszeć można na którym bardziej lub mniej nietypowe brzmienia m.in. akordeonu, organów, mandoliny czy azjatyckiego buzuki. Po przesłuchaniu zapowiedzi bogatej w brzmienia przeróżnych instrumentów, nietrudno domyślić się, co znajdziemy na płycie. Warto zwrócić uwagę już na pierwszy utwór – spokojne “Face the Sun”, które wprowadzi słuchacza w cudowny nastrój dzięki grze pianina, perkusji, gitary czy smyczków w tle. Równie pozytywne wrażenie wywołuje pojawienie się organów i trąbki w delikatnym “Satellites”, elektrycznego pianina i ukulele w radosnym “Postcards” czy skrzypiec i altówki w lirycznym “Blue On Blue”.

Skoro o liryczności mowa, nie można nie wspomnieć o dwóch pięknych balladach z “Moon Landing”. Zarówno “Miss America”, jak i “Sun On Sunday” tworzą nostalgiczną atmosferę, przy której charakterystyczny głos piosenkarza brzmi jeszcze cieplej. Na wyróżnienie zasługują również utwory “Always Hate Me” ze świetnym basem na pierwszym planie oraz żywiołowe “The Only One“. Obie piosenki nasuwają najwięcej skojarzeń z repertuarem Jamesa Blunta z wcześniejszych płyt, w tym z debiutanckiego “Back to Bedlam” promowanego przez najgłośniejsze single wokalisty – “You’re Beautiful” oraz “Goodbye My Lover”.

Na rozszerzonej wersji płyty znalazły się trzy dodatkowe utwory. Pierwszy z nich, “Telephone”, został utrzymany w radiowo-jamajskim stylu, a to głównie za sprawą perkusji i ukulele. Akustyczne “Hollywood” okazało się nudną, typowo wakacyjną papką, natomiast najlepszym bonus trackiem bez wątpienia jest “Kiss This Love Goodbye”. Niespełna trzyminutowa perełka wzrusza od pierwszej sekundy i dozuje emocje do końca.

Najnowsza płyta Jamesa Blunta przyciąga – bogatym instrumentarium, wpadającymi w ucho utworami oraz, przede wszystkim, ciepłym i charakterystycznym wokalem. Każdej z propozycji słucha się z prawdziwą przyjemnością. Przy jednych można się zrelaksować, przy innych – powzruszać, a pozostałych posłuchać podczas jazdy samochodem. Wszystkie tak samo będą oddziaływać na słuchacza i uzależniać go od dobrej muzyki.