Uwielbiam koncerty Ani Szarmach, bo to trochę tak jakby ktoś włączał moją ulubioną bajkę, bądź czytał piękną baśń. Tak się składa, że artystka sama bardzo mocno wierzy w takie porównania i skojarzenia z własnym życiem, tym bardziej, że magiczne obrazy utrwalają się i zamieniają w energię, kiedy zaczyna śpiewać.

Tym razem tej muzycznej magii i energii doświadczyła 5 listopada warszawska Fabryka Trzciny, wypełniona po brzegi fanami soulowych brzmień. Razem z zespołem pod kierownictwem Grzegorza Jabłońskiego oraz Ireną Kijewską i Katarzyną Dereń w chórkach Ania zaprezentowała wybrany materiał z płyty „Inna” (2010) oraz „POZYTYWka” (2012). Wyjątkową gwiazdą wieczoru, a prywatnie długoletnim idolem samej Ani, był Frank McComb, który po występie artystki opanował scenę klubu.

Pierwszy set należał do Ani i był zapowiedzią spełniającego się w drugim secie muzycznego marzenia. Tak jakby wszystko było całością: artystka przecież tak bardzo podkreśla postawą i muzyką, jak ważna jest wiara w POZYTYWkę zdarzeń, uczuć oraz sprzyjających okazji. Nie mówiąc już o jej fenomenalnym oraz charakterystycznym głosie, który w połączeniu z instrumentami i cudownymi wokalami Kasi Dereń oraz Ireny Kijewskiej, robił jeszcze większe wrażenie. Usłyszeliśmy m.in. „Wybieram Cię”, „Dlaczego”, „Baśń”, czy „Obsesja”. Doskonała część artystyczna Ani Szarmach przechodziła płynnie wspólnym wykonaniem utworu „Open Your Mind” z płyty „Sharmi” w koncert Franka McComba, ale była zdecydowanie za krótka.

Muzyk okazał się wirtuozem soulu i dał świetny pokaz współpracy scenicznej z Piotrem Żaczkiem (gitara basowa) i Robertem Luty (perkusja), co świadczy o klasie polskich instrumentalistów. Frank złapał też świetny kontakt z publicznością – podsycany śmiechem i pozytywnymi reakcjami fanów – pomiędzy jednym, a drugim utworem, rozgadywał się na dobre. Pięknie zabrzmiał znany wszystkim „Another Day”.

Prywatnie jestem wzruszona i zachwycona, tym co usłyszałam, poczułam i zobaczyłam 5 listopada w Fabryce Trzciny. Chciałabym częściej uczestniczyć w tak wspaniałych koncertach. Po występie stwierdziłam bowiem, że jestem z tej samej bajki, z której jest ta muzyka. Z tej samej POZYTYWki.

[nggallery id=251]