Nowy album PJ Morton’a „New Orleans” jest jak bombonierka z jedenastoma przepysznymi czekoladkami. Jednak jeśli chciałoby się zjeść wszystkie za jednym razem, u niektórych mogą wywołać lekkie mdłości.

pj morton

„New Orleans” to czwarty album w karierze PJ Morton’a. Nowy Orlean to miejsce urodzenia PJ, tam rozpoczął przygodę z muzyką w kościelnym chórze u boku swojego ojca-pastora. Wpływ gospel, choć coraz mniej intensywny, na albumie nadal jest odczuwalny, dzięki czemu muzyka PJ ma dosyć wrażliwy i subtelny charakter. Na poprzednich albumach piosenki były przyjemne i smakowite niczym pełno mleczne czekoladki z dużą ilością cukru. Melodie, które serwował PJ miały typowy soulowo-gospelowy wydźwięk. Artysta i tym razem nie zawiódł, melodyjne utwory z „New Orleans” na długo pozostają w pamięci. Również w warstwie aranżacyjnej słychać urozmaicenie. PJ eksperymentuje momentami z reggae, funkiem oraz nowoczesnym r’n’b. Jego specjalnością są jednak soulowe ballady. W końcu piosenki PJ’a mają bardziej wyraziste smaki. Albumowi przyświeca atmosfera delikatności, dźwięki wywołują błogi nastrój. Wspomniane mdłości może spowodować wokal PJ Morton’a, który niestety brzmi jakby był zaprogramowany… miły dla ucha, ale po przesłuchaniu kilku piosenek staje się nużący.

Na albumie usłyszmy również znakomitych gości: Steviego Wondera na harmonijce w utworze „Only One”, Busta Rhymes w krótkim „Never Get Over You” oraz Adama Levina w „Heaven” (oprócz kariery solowej PJ Morton jest klawiszowcem w zespole Maroon 5). Utwory „Never Get Over You” i „Heaven” pochodzą w zasadzie z zeszłorocznej EPki „Following My First Mind”, dlatego pozostałe 9 utworów, a dokładniej 8 po odliczeniu Intro, to trochę mało, jak na pełnominutowy album.

Wielbicielom słodkości powinno posmakować, jednak pamiętajmy o umiarze.