K. Michelle długo kazała czekać swoim fanom na debiutancką płytę. Po wydaniu pierwszego singla “Fakin’ It” pięć lat temu, a niedługo potem “I Just Can’t Do This” i “How Many Times”, 31-letnia piosenkarka r&b/hip-hop/soulowa 13 sierpnia wydała nareszcie album “Rebellious Soul”.

Płytę otwiera pięciominutowe “My Life” z nudnym podkładem muzycznym oraz bezemocjonalnym wokalem Kimberly Michelle Pate. Po dwóch minutach miałem już dosyć tej piosenki, jednak postanowiłem dotrwać do końca. Opłacało się, bowiem najsilniejszym akcentem w utworze okazał się gościnny występ Meek Milla (Roberta Williamsa), który wprowadził rap do albumu.

O ile w pierwszym utworze nie usłyszałem żadnej iskry w głosie Michelle, w drugim (“Damn”) zostałem poruszony jej niezwykłym flow oraz szeroką skalą. Jej barwa od razu przywołała mi na myśl połączenie Emeli Sande z Beyonce. Całości słuchało mi się bardzo przyjemnie, podobnie jak ballady “I Don’t Like Me”, która wycisnęła mi łzy z oczu. Zdecydowanie jest to najlepsza piosenka z całej płyty, o ile nie w całym dorobku artystycznym artystki.

Pozytywną opinię wystawiłbym “Sometimes”, które rozpoczęło się dźwiękiem fortepianu, by potem przerodzić się w ciekawą soulową kompozycję. “Ride Out” zaintrygowało początkiem, potem totalnie znudziło. Gdyby nie wysokie dźwięki piosenkarki oraz dynamiczny bridge, usnąłbym podczas słuchania tej propozycji.

Mocne brzmienia R&B usłyszałem w “Can’t Raise A Man” pełnym typowych dla tego rodzaju muzyki pstryknięć oraz chórków. Poza dobrymi dźwiękami, utwór okazał się przewidywalny, nie było w nim niczego zaskakującego. Jedynym plusem był piękny tekst, który został napisany do piosenki. Równie dobrze słuchało mi się “Hate On Her”, którego tekst opowiadał o opuszczonej przez ukochanego dziewczynie.

Zupełnym przeciwieństwem okazał się żenujący tekst “Pay My Bills” czy “V.S.O.P.”, który skojarzył mi się co najwyżej z twórczością nastolatek, a nie dojrzałej wokalistki. Płytę zamknęła piękna ballada “A Mother’s Prayer”, której słowa bardzo mnie poruszyły. Muzycznie również wszystko było nagrane na wysokim poziomie.

Na płycie znalazły się również trzy bonusy: kilkunastosekundowe fragmenty utworów, które znalazły się na deluxe edition: “The Right One”, “Rebuild This Heart” oraz “Coochie Symphony”, zdecydowanie najlepszej spośród wszystkich trzech. Kompozycja wyróżniła się operetkowymi brzmieniami oraz klimatem najlepszych światowych oper.

“Rebellious Soul” słuchało mi się przyjemnie. Najsilniejszym punktem albumu okazały się wzruszające ballady z równie poruszającymi tekstami (“I Don’t Like Me”, “A Mother’s Prayer”) oraz ciekawy wokal K. Michelle podkreślony głównie w “Damn” oraz “V.S.O.P.”. Minusem płyty zostały przewidywalne propozycje R&B, takie jak “Can’t Raise A Man”, “My Life”, “Ride Out” oraz piosenki z beznadziejnymi słowami, z “Pay My Bills” na czele. Mam nadzieję, że drugi album piosenkarki będzie bogatszy we wzruszenia i uboższy w nudne, użyte już miliony razy, brzmienia.