jessie ware warszawafot. Marcin Bąkiewicz/WP

Przed pójściem na koncert tylko kilka razy przesłuchałam “Devotion“. Postanowiłam dać się zaskoczyć i przekazać sprawę w ręce samej Jessie Ware. Nie ukrywam jednak, że jadąc 23 marca 2013 do Palladium czułam, że to będzie magiczna zapowiedź wiosny. No i nie pomyliłam się – pogrążona w klubowym mroku artystka od pierwszych minut zaskoczyła mnie mocnym głosem i ciepłym, a może nawet gorącym jak na niekończącą się zimę stosunkiem do Polski.

Jessie Ware gaworzyła z nami niczym prawdziwa dziewczyna z sąsiedztwa. Naturalna, uśmiechnięta i wyraźnie wzruszona  entuzjastycznymi reakcjami publiczności, rzucała niezliczone „dzięki” i „dziękuję”, próbowała wypowiedzieć nazwę knajpy „U Kucharza”, w której stołowała się w czasie pobytu, a przede wszystkim przyznała się do tego, że Polska to jej drugi muzyczny dom. Widząc taki obrazek magia staje się nagle bardzo bliska i wpada gdzieś pomiędzy zgromadzonych ludzi, a tajemnicza surowość z teledysków szybko rozbija się o ciepło. Podczas koncertu miało się wrażenie, że Jessie bardzo nas lubi i sama świetnie się bawi, a to przecież dobry wstęp do każdej znajomości – tej muzycznej tym bardziej.

Wokalistka zaśpiewała utwory z albumu „Devotion”, wydanego w 2011 roku.  Pojawiły się „Keep Running”, „110%”, „Night Light” czy wszystkim znane „Wildest Moments”. Na uwagę zasługuje też cover Rihanny „Diamonds”, przed którym Jessie poprosiła nas o pomoc w śpiewaniu, czy nowa piosenka, zapowiadana jako kawałek do tańca: „Imagine It Was Us”. Rzeczywiście  rozbujał on na dobre warszawskie Palladium.

Jessie Ware. Dziewczyna z sąsiedztwa, ale i dziewczyna z klasą. Dziewczyna z talentem, ale jaka skromna. Jednym słowem niczego mi 22 marca nie zabrakło. No może oprócz jednego: bisu!