Na Natalalę ucieszyłam się jeszcze bardziej niż na coverową Janis Joplin. Zacierałam ręce na Maupkę i Gram Duszy, przygotowałam się na soulowe rozpłynięcie w Powiśleniach. Natalia Przybysz to jednak nie tylko piękny soul, ale i kolorowa osobowość, która z największego smutasa wieczoru od razu jest w stanie wykrzesać uśmiech o dacie ważności dłuższej niż koncertowa noc.

I tak się składa, że największym smutasem wieczoru byłam ja. Spóźniona, dołączyłam do szeregu publiczności w warszawskim Solcu chwilę po godz. 21.00. Natalala razem z Jurkiem Zagórskim na gitarze i Wojtkiem Saburą na perkusji wykonywali wtedy „Grzebień”. Resztę przestrzeni muzycznej wypełniły covery. Pojawił się m.in. OmarKiss It Right” czy ożywiona za sprawą Natu Janis Joplin. Artystka stwierdziła nawet żartem,  że widzi w naszych oczach nadchodzącą imprezę, a my pod wpływem Jej muzyki rzeczywiście wyrywaliśmy się z miejsc. Przy „Piece Of My Heart” bujała się już cała niepozorna sala, na początku sprawiająca wrażenie przypadkowości swojego zapełnienia. Zawsze uwielbiam obserwować ten powoli ośmielający się tłum, który z czasem już w całości odbija uśmiechniętą i wyluzowaną Natalię, często nawet wdając się z Nią w dialogi.

I kto by pomyślał, że znowu będzie inaczej. Znowu trochę zaskakująco, ale i trochę po staremu. Różne akrobacje NATUralnych dźwięków.