Warsaw Summer Jazz Days to impreza, która co roku powoduje masowy napływ fanów jazzu do stolicy. Liczne koncerty w warszawskich przestrzeniach, muzycy z całego świata, dyskusje jam sessions – co roku w lipcu jazz płynie przez Warszawę. Nie inaczej było tym razem, zwłaszcza, że w Sali Kongresowej 15. lipca 2012 zagościła ikona jazzu i fusion – pianista Herbie Hancock.

Herbiemu w jego muzycznej przygodzie towarzyszyli:
Lionel Loueke – gitara (nazwany również Mr Impossible)
James Genus – bas
Trevor Lawrence – perkusja

Cały koncert był różnorodny, w jednym momencie otrzymujemy naszpikowany elektroniką “Watermelon Man”, który wyłonił się w pewnym momencie z utworu “Seventeens”, niesamowity vocoder w utworze “Sunlight” a wszystko po to, aby za chwilę usłyszeć akustyczne “Cantaloupe Island” w wersji płytowej. A nad tym wszystkim czuwający Mr Hancock z mnóstwem kabli, syntezatorów i osławioną keytarą.

Moja radość i tak już sięgała zenitu, natomiast nie był to jeszcze koniec. Po owacjach na stojąco dostaliśmy prezent w postaci naprawdę miażdżącego bisu. Kiedy wszyscy myśleli, że to już koniec hancockowskich uniesień muzycznych, artyści wrócili na scenę i zaserwowali nam zlepek dwóch największych hitów, czyli “Rockit” i “Chameleon” dodatkowo okraszonymi oryginalnymi samplami wprost z iPada.

Ten 72-letni światowej sławy muzyk jazzowy, który zaczynał swoją karierę u Milesa Davisa (zresztą nie on jeden) kiedy zasiadał do instrumentów, budziła się w nim siła i z niebywałą energią przemieszczał się po scenie z keytarą zawieszoną na szyi.

Koncert trwał 2,5 godziny. Nie zostaliśmy jednak zarzuceni dużą ilością materiału, muzycy stawiali przede wszystkim na jakość, improwizacje były bardzo rozbudowane w przypadku każdego z instrumentów (warto zwrócić uwagę na przykład na wokalno – instrumentalny popis gitarzysty, czy też muzyczne odpowiedzi basisty i Herbiego na keytarze), co skutkowało wydłużaniem utworów do kilkunastu minut.

W moim odczuciu koncert był najlepszym, na jakim do tej pory udało mi się być, była energia a bogactwo instrumentalne i brzmieniowe dosłownie przygniatało. Niech ci, co mieli pójść a nie poszli żałują – przegapili kawałek dobrej historii jazzu tworzącej się niedzielnego wieczoru w Sali Kongresowej.

[nggallery id=85]

relacja: Agnieszka Gruczek / fot. Mateusz Ryman