Wszystko już było, bo skończyły się dźwięki. Przeszłość jawi się jako jeden kocioł, w którym gotują się wszystkie dotychczasowe prądy myślowe i estetyczne. Co się z niego wyciągnie: jazz, punk czy elektronikę, nie ma absolutnie żadnego znaczenia. Wszystkie nurty przeminęły i mają taką samą wartość. Pozostaje jedynie twórczo je kompilować. Tak jak na swojej trzeciej płycie „Afternoon Delights” robi to trio Levity.
A więc – słodka i naiwna melodia przerywana jest gwałtownym riffem na przesterowanej gitarze, po którym następuje agresywny atak elektronicznych wystrzałów. Jazzowe improwizacje na klawiszach (Jacek Kita)wymieszane są z punkująco grającą sekcją rytmiczną (Piotr Domagalski bas, Jerzy Rogiewicz perkusja). Sporo tu post-rocka, zupełnie nieprzewidywalnych zwrotów akcji, zabawy konwencją.
Świat przedstawiony na „Afternoon Delights” nie jest sielankowy i przytulny. Prędzej – szorstki, brudny, minimalistycznie nakreślony. To obskurne, wymarłe albo z niezrozumiałych przyczyn opuszczone miejsce. Gdzieniegdzie tylko widać ślady życia. Co ważne, nie brakuje w nim humoru. Lecz nigdy wesołego, a ironicznego i abstrakcyjnego.
Jednak mimo, że to obraz smętny i zdecydowanie mało gościnny, jest w nim coś fascynującego. Wciąga. Nęci. Urzeka autentycznością.
„Afternoon Delights” niesie sobą postmodernistycznego ducha. Poczucie niedalekie od dekadencji, lecz inne o tyle, że nie wieści nadchodzącego końca, ogłasza raczej, że on już dawno miał miejsce.
Warto więc płyty posłuchać, choćby po to, żeby być świadkiem końca epoki.