Nie wiem dokładnie dlaczego, ale gdy jest nam w obcowaniu ze sztuką nieprzyjemnie i przykro, to zdaje się nam, że jest mądrze. Jak nas mdli, gdy kopią i poniewierają, jak się nas okłada kijem po głowie, to się cieszymy. To że odbywa się to wszystko niejednokroć z finezją kibola na stadionie, na to nie zważamy. Jesteśmy pełni satysfakcji – bo przecież ODCZUWAMY w zetknięciu z dziełem trudnym i wartościowym.

Taką strategią kierowali się przeróżnej maści artyści, muzycy, filmowcy. Często serwując bełkot, dla którego wymówką jest intelektualizm (jak na przykład Cecil Taylor czy John Coltrane w niektórych nagraniach). Świetnym przykładem, filmowym, jest „Antychryst” Larsa von Triera, który jest niczym innym jak zwyczajnym bublem, produktem hochsztaplera, nie posiadającym żadnych właściwości poza tym, że jest odrażający dla oczu i uszu.

Nie piszę tego wszystkiego bez powodu. Ten cały, może zbyt przydługawy, wstęp miał na celu zobrazować to, przeciw czemu z całych sił występuje już od 30 lat, już na 21. albumie (wliczając live’y) zespół The Yellowjackets.

Słuchanie najnowszej płyty Yellowjacketsów to czysta przyjemność. Ale co najważniejsze, zarówno dla zmysłów jak i umysłu. To jest niezbity dowód na to, że można robić rzeczy intelektualnie znaczące, bez odrzucenia tego co zmysłowe. Bez szantażowania odbiorcy tym, że jak mu się nie podobają dysonanse, kakofonia i niezrozumiałe improwizacje to jest nieznającym się na muzyce laikiem.

„Timeline” to płyta, która nie stanowi żadnego przełomu. Powiem więcej, nie różni się specjalnie od tego do czego przyzwyczaili nas już Jimmy Haslip i spółka.  Mieszanka, ocierającego się czasem o smooth, jazzu i fusion (choć tego drugiego mniej niż wcześniejszych płytach, bardzo weather-reportowskich). Niebanalne kompozycje, chwytliwe (ale nie przesadnie) melodie. Kapitalny warsztat muzyczny każdego z członków zespołu.

Ciekawostką dla fanów będzie z pewnością gościnny udział gitarzysty Roberta Forda w jednym z utworów („Magnolia”). To jeden z członków założycieli grupy (grał na dwóch pierwszych albumach), w Yellowjackets nie było gitary od ponad 25 lat!

W skrócie rzecz ujmując – jeśli szukasz jazzu z sensem, we właściwym tego słowa znaczeniu przystępnego i na wysokim poziomie, nie zwlekaj. Zamów „Timeline”.