To mogło być tak: Leszek Możdżer mocno spał w ciepłej pierzynie. Śnił o kolejnych przedsięwzięciach muzycznych, wielkich trasach, wspaniałych koncertach. Wtem, zbudziło go przeciągłe wycie. Znieruchomiał ze strachu, coś błysnęło, jakaś tajemnicza siła powaliła go na ziemię. Nad sobą ujrzał niewyraźną postać. Duch!

Możdżer zadygotał. „Jestem jeszcze młody, mogę jeszcze tyle dokonać, nie spieszno mi do grobu. Czyżby siły Złego się mściły na mnie, bo zagrałem niegdyś na płycie Behemotha?”

Duch przemówił:

– Nie przychodzę, Leszku, w złych zamiarach – rozpoczął.

Możdżera wcale to nie uspokoiło.

– Leszku, jestem duchem Krzysztofa Komedy.

– K-k-komeda? Ty nie żyjesz!

– I dlatego właśnie przychodzę.

– Ale czemu akurat do mnie?

– Leszku, czy wiesz, że jesteśmy sobie przeznaczeni? Urodziłeś się dokładnie 23 miesiące po mojej śmierci, 23. dnia miesiąca. To nie przypadek. Przybyłem, bo chcę żebyś nagrał płytę z moimi utworami.

– Płytę?

– Tak. Czuję się zapomniany, Leszku. Choć ostatnio często przy różnych okazjach przypomina się moje utwory, to odczuwam wielki niedosyt. Wiem, że tylko Ty jesteś w stanie zagrać je świeżo i z polotem, jak masz to w zwyczaju.

– Mogę spróbować – ośmielił się nieco Możdżer.

– Mam dla Ciebie, Leszku, kilka wskazówek. Chciałbym żebyś na płycie odtworzył właściwą atmosferę. Ma być lekko melancholijnie i nostalgicznie. O technikę się nie martwię. Wiem, że sobie dasz radę.

– A jakie życzyłbyś sobie brzmienie, Duchu?

– Pragnąłbym by było czyste i selektywne. Chciałbym także, żebyś na albumie zagrał sam, nie zatrudniał żadnych innych muzyków. To nada płycie aurę tajemniczości.

– A jaki dobór kawałków? Skomponowałeś tego trochę.

– Tak, Leszku. Powinny znaleźć się na niej moje najbardziej rozpoznawalne kompozycje. Może być coś z mojej najlepszej płyty „Astigmatic”, na przykład „Svantetic”. Dorzuciłbym też melodię z tego filmu, który robiłem z Polańskim o diable, parę ballad, motyw z „Prawa i Pięści” i kilka innych – „Cherry” czy „Crazy Girl”.

– A co jeśli nie podołam? – zapytał strwożony Leszek.

– Nie martw się Leszku. Będę Ci najwyżej pomagał… – powiedział Duch. Po czym zniknął.

Stało się, co się miało stać. Możdżer natchniony duchem Komedy, wydał kolejny kapitalny album. Trzeba przyznać, że co do joty zastosował się do Jego wskazówek. Wszystko w dodatku świeżo i twórczo zaaranżował , po czym nagrał we własnym studio we Wrocławiu. Z wyśmienitym efektem.